wtorek, 13 listopada 2018

Jesień k*#&@ jesień, czyli 5 Lekkich Dyscyplin dla poprawy nastroju

Czas na melancholijną opowieść o rodzinie, domu, spadających liściach i ludziach nie dających za wygraną, jak również o kupie i reklamach, czyli tak jak zawsze. Słońce pobłyskując złotem i bursztynem, może nie tyle świeci, co podświetla krajobraz i pogłębiając kontrasty światłocieni podkreśla jego rzeźbę. Wydłużone cienie kładą się ciepłymi barwami na beżowych kłosach łąk głaszcząc do snu zimowego kwiaty i liście. Gasną zielenie. Burgundy, oranże i brązy rozgorzały do granic przyzwoitości. Jednym słowem jesień. Nie wiem po co się aż tak rozpisywałam. 



Powoli rozsiadamy się przed naszymi ukochanymi ekranami coraz bliżej kaloryfera, czy pieca, jeżeli mamy takie szczęście, tudzież wygrzebujemy z szafy grubo tkany kocyk, może z frędzlami, może bez, a najlepiej z mruczącym kotem na samym szczycie tej zmyślnej jesiennej konstrukcji. W takich warunkach łatwo znika czekolada, kakao tudzież inne whisky. (2 razy użyłam "tudzież", no, już 3) Dzięki temu błogiemu bezruchowi bilans kalorii niechybnie wychodzi na plus i zaczyna się równia pochyła aż do samych Świąt. Nie wspominając już o czyhających na nas stanach depresyjnych, chandrach, przesileniach i osłabieniach. Aby zapobiec temu kataklizmowi wychodzę z inicjatywą, której to celem jest rozruszanie organizmu. Jak tego dokonać?

Należy zawczasu zastawić na siebie pułapkę!

Oto kilka propozycji:

1. KARNET NA SIŁOWNIĘ

Chyba każdy ma w zasięgu niezobowiązującej podróży przynajmniej jedną siłkę. Dotarliśmy i rozglądamy się nieśmiało pytając jak się obsługuje ten orbitrek z ekranem dotykowym, szukamy na Instagramie inspirujących zdjęć, zaczyna się nam podobać wyobrażenie o takim stylu życia, więc inwestujemy w karnet i obcisłe portki. Wydaliśmy trochę kasy, mamy w cenie zumbę, salsę, matchę i szafkę, to wszystko na miesiąc lub 3, może na rok. Taki zakupiony karnet zachowuje swoje właściwości motywujące nawet do kilku tygodni, w porywach do wiosny. Dodatkowy czynnik stymulujący w postaci kontaktu z szerokim przekrojem społecznym działa na korzyść naszej zaniedbanej higieny psychicznej. Choć okoliczności usprawiedliwiają zupełnie powierzchowne kontakty interpersonalne, może dochodzić do poważnych rozważań ocierających się o dysputy, w ekstremalnych sytuacjach mających znamiona poszerzania horyzontów. Wiadomo, większość ludzi przychodzi na siłkę popatrzeć na tyłki, co jakby nie było również nosi znamiona pewnej aktywizacji, czyli: liczy się. Aha, tak, zapomniałam - dzięki ćwiczeniom zmienia się sylwetka, ale to taki bonus przy okazji.

2. ZWIERZE ZEWNĘTRZNE 

to takie, które ma zwyczaj, wymagający od właścicieli ruszenia się z domu niezależnie od warunków atmosferycznych: sranie na dywan, piszczenie pod drzwiami, sranie na dywan, albo w przypadku alergików nietolerujących dywanów, sranie gdziekolwiek. Należy pamiętać, że nabycie zwierzęcia to deklaracja. Raz powzięta decyzja ma długotrwałe skutki, owocuje w silne więzi, zacieśnienie kontaktów z obsługą punktu prania dywanów, daje tzw dorosłym sposobność do zaszczepiania w pociechach poczucia odpowiedzialności za mniejszych. Przemyca w nasz grafik aktywność fizyczną na zewnętrznym powietrzu. Prawdziwa pułapka.

3. REMONT 

ma swój proces technologiczny niedający się przerwać ani zawrócić. Staje się dzięki temu idealny do naszych celów. Zawiera w sobie czynniki rozwoju tężyzny fizycznej, aktywizacji intelektualnej, mobilizuje kreatywność, generuje potrzebę kontaktu ze źródłem zaopatrzenia w materiały budowlane. Angażuje środki finansowe, ale daje poczucie inwestycji. W związku z nasilonymi opadami i obniżoną temperaturą, w okresie zimowym następuje stagnacja w budownictwie pod gołym niebem, co daje możliwość zaangażowania siły roboczej w niekończący się proces przeróbek wnętrzarskich. Zamknięty w potrzasku swego domu człowiek odkrywa porzucone listwy przypodłogowe, o które rodzina potyka się od lat (i nie trzeba co pół roku przypominać), obrazy leżące gdzieniegdzie oczekujące na swoje 5 minut.
Tu szczególną uwagę warto zwrócić na pochwały i zachwyty wyrażane wobec wykonawców - działają jak twarda waluta. Ukończone zadanie daje poczucie dobrze wykonanej roboty, ulgi i dumy, ale nic nie zastąpi kilku słów aprobaty ukochanej osoby.

4. DODATKOWA PRACA 

znajduje nas sama kiedy tego chcemy. W okolicy mojej wioski ludzie zadziwiająco często poza pracą zarobkową mają dodatkowe zajęcie, np na pół etatu. Często ta druga praca, totalnie poniżej kwalifikacji, jest podejmowana w związku z założonym celem - postawić garaż, remont poddasza, nowa maszyna itp. Ponadto posiadają coś w rodzaju hobby - serowarstwo, programowanie, pasieka, tłumaczenia, ślusarstwo, wiązanki świąteczne, plecenie warkoczyków (mogłabym wymieniać dalej) - które wykonywane dorywczo, sezonowo albo na prośbę klientów, także przynosi dodatkowy przychód. Ot cała filozofia. Pan Bóg w filmie Bruce wszechmogący zmywa podłogę. Forrest Gump kiedy stał się milionerem, kosił trawę po godzinach. Dodatkowa praca może być wolontariatem, może przynieść konkretny dochód, może służyć rozwojowi osobistemu, a nawet stać się głównym źródłem utrzymania. Jeżeli ma wyciągnąć nas z otyłości, zmierzłości i mamtowdupizmu, nie musi być wykonywana na najwyższych obrotach z poświęceniem zdrowia, ani zaspokajać ambicji rodziny. Dzięki temu ma wszelkie predyspozycje by stać się doskonałą terapią jesiennej chandry.

5. STUDIA 

dzienne, wieczorowe i zaoczne. Mają podobne walory jak poprzednie dyscypliny. Jesień to dobry moment żeby zagrzebać się w podręcznikach, obliczeniach i badaniach. Konkretne terminy, cele, wspólne interesy i spotkania z ludźmi o podobnych zainteresowaniach wypierają z planu dnia depresyjne chwile beznamiętnej egzystencji. Ponadto status studenta zapewnia szereg zniżek, daje nowe możliwości, podnosi samoocenę.
Należy wystrzegać się kierunków studiów bliskich naszemu sercu, wszystkiego co nazwałoby się swoją pasją, bo to tak jakby ożenić się z ulubioną gwiazdą porno. Zderzenie z realiami uczelni, talentem niektórych prowadzących do obrzydzenia tematu i wszystkimi imponderabiliami i z naszej fascynacji zostanie tyle ile zostaje po ślimaku, na którym zahamował tir w deszczowy dzień. Lepiej studiować coś związanego z pracą albo podnoszącego kwalifikacje w już poznanej dziedzinie. Widziałam wiele osób trafnie typujących kierunek studiów dopiero po zdobyciu konkretnego, profesjonalnego doświadczenia i zbyt dużo dzieciaków studiujących bez przekonania przypadkową dyscyplinę tuż po maturze.

PODSUMOWUJĄC

Bez względu na to jak radzimy sobie z naszymi jesiennymi smutkami, czy z pomocą przychodzi przyjaciel, czy stawiamy na substancje psychoaktywne, czy może kurs tańca, ważne jest żeby zdać sobie sprawę z takiej potrzeby. Trudno walczyć z czymś jeśli nie wiesz, że to istnieje. “Przesilenie jesienne” dotyka każdego w mniejszym bądź większym stopniu. Warto w tym czasie zwrócić uwagę na osoby dotknięte depresją, którym jest szczególnie ciężko, ale też na naszych przepracowanych mężów, przeciążone siostrzenice i przygnębionych dziadków. Czasem dobre słowo może zdziałać cuda, a czasem tylko profesjonalna terapia pomoże. Nie będzie optymistycznych akcentów na zakończenie. Jest, kurna, ciemno.

JAKIE PUŁAPKI ZASTAWIASZ NA SIEBIE? USTAWIASZ ZEGAR 3 MINUTY WCZEŚNIEJ ŻEBY SIĘ NIE SPÓŹNIAĆ? ŚCIELISZ ŁÓŻKO RANO, ŻEBY NIE WCIĄGNĘŁO CIĘ PO POŁUDNIU? 

MASZ MI COŚ DO OPOWIEDZENIA, ZAPRASZAM DO KONTAKTU NA MOIM:

FACEBOOKU: JagodaMysli

INSTAGRAMIE: jagodamysli

PINTEREŚCIE: Jagodowe Myśli 

i zachęcam do udostępniania oraz komentowania tutaj, bo komentowane posty mają lepsze pozycjonowanie :P 

obiecuję założyć maila z profesjonalną nazwą, a na razie będzie ten: aj_ken_flaj@wp.pl 

proszę się uwywnętrzniać :D

poniedziałek, 15 października 2018

KAMERY NA ŻYWO, czyli: "Albo rybki, albo ci..."

Oglądanie rzeczy na żywo w internecie daje sporo frajdy. Trochę zaspokaja ciekawość podglądacza, pomaga zwalczyć poczucie samotności. Osobliwa forma rozrywki, choć tak naprawdę niewiele różni się od wyglądania przez okno, z tym że tutaj można przełączać widoki. Np na plażę w Tajlandii:) i poczuć się trochę mniej chmurno, kiedy u nas akurat pada. Można też oglądać kury. 

W naszym małym "kibucu" za ogarnianie kur odpowiada Babcia. Ograniczam swój wkład do selekcjonowania odpadków kuchennych pod względem zdatności do spożycia przez kury oraz obserwacji ich bujnego życia stadnego, które często bawi, czasem trochę mnie przeraża, ale zawsze przykuwa moją uwagę, z resztą nie tylko moją, bo najmłodsza pociecha wystawiona w wózku z widokiem na wybieg dla kur spędza tam spokojnie dowolną ilość czasu. 

Rybki

Skądinąd w moim rodzinnym domu rolę wygaszacza pełniło akwarium. Nie wiem ile lat przelewa się w nim woda i które to już pokolenie rybek je zamieszkuje, ale zawsze kiedy przyjeżdżamy do moich rodziców, co raz to ktoś przystaje, albo przykuca, czasem solo, czasem grupowo, kiedy dostawia się krzesełko, bierze dzieci na kolana i obserwuje kolorowe maluchy śmigające wśród bujnej zieleni. Czas spędzony przy migoczącej bryle akwarium z falującym w nim życiem zaliczam do momentów czystej przyjemności. Momentów tzw. hygge, które już podobno wyszło z mody. 
Łącząc to drogą swobodnych skojarzeń z dość osobliwą sytuacją mającą ostatnio miejsce w moim domu, a mianowicie oglądaniem transmisji na żywo z kamery na Dworcu Zachodnim w Warszawie [zobacz to] przy radosnym akompaniamencie dziecięcych okrzyków "Pendolino, pendolino! Jedno pojechało, drugie przyjechało! o, a co to?] oraz streamingu z budowy [kanał Łukasza budowlańca] który pokazuje jak panowie po prostu budują dom, poczułam chęć poszukania odpowiedzi na pytanie: Czy ktoś streaminguje kury? Świat jest piękny i skomplikowany, a doświadczenie podpowiada, że jeśli ja coś wymyśliłam, ktoś inny już dawno to zrealizował (no dobra, oprócz schodów-akwarium) i jest to w internecie. I rzeczywiście! Do wyboru do koloru, kamery z całego świata. Pójdźmy dalej tym tropem. Kolejne skojarzenie - akwaria też są: Akwarium i Meduzy. Mam wrażenie, że te meduzy mogą mieć na koncie więcej wyleczonych nerwic niż Ośrodek w Mosznej.
Spośród wszystkich tematów wyróżnia się silny nurt zoologiczny. Niedźwiedzie żerujące w rzece (tu totalnie relaksujący szum rzeki, jeżeli nie chce się aktualnie siku), szczeniaczki w kojcukotki, psi dom starców, przeżuwające owce, krowy na pastwisku. To się rozumie samo przez się.

Te drugie

Nie da się zignorować pokaźnej ilości stron pokazujących na żywo gołe panie. Zastanawiające. Co taka pani może robić żeby ludzie na nią patrzyli? Zapewne ma dość monotonną pracę. Swoją drogą musi to być intratny biznes, bo po wpisaniu samego live cam do wyszukiwarki (bez kur i innych takich) dopiero 8 wynik to strony niezwiązane z seksem. Ale to przecież spersonalizowany wynik;) Reklamują się hasłem: "Zrobią dla ciebie wszystko". Ciekawe, a schody-akwarium? W tym temacie nie będę wrzucać linków. Kto chce, sam sobie znajdzie.

Rozwój on-line

Dość rozbudowaną społeczność znajdujemy wokół kamer związanych ze środowiskiem powiedzmy edukacyjnym. Np chłopak, który uczy się 50 min, 10 min przerwy. A po co to komu? Każdy kto musiał studiować kiedy inni imprezują wie jakie ważne jest mieć wsparcie w takiej sytuacji. Dużo lepiej uczy się, jeśli ma się świadomość, że nie jest się w tym samemu. Tu znajdziemy też transmisje do nauki języków. Np.: angielskijapoński i in. [jeśli nie jest dostępny, przejdź do następnego filmiku, który ma czerwony napis "aktualnie na żywo"]

Do wyboru

Istnieje niezliczona ilość transmisji na żywo z ulicplaż, jeziorkawiarni, wieżowców, przestrzeni kosmicznej (2), z jadących pociągów, lotnisk (inny widok, lotnisko na Kanarach, w Japonii), promów, portów (Los Angeles). Zaskakująco wciągające! Wszystkie te obrazki mają działanie lekko hipnotyzujące, kojące, terapeutyczne dla zszarganych nerwów. Często gromadzą publiczność w takiej liczbie, że trudno uwierzyć w tak duże zainteresowanie, zwłaszcza kiedy przełoży się to na realia świata analogowego - wyobraźmy sobie 800 osób, które naraz obserwują budowę domu jednorodzinnego, albo 100 osobową grupę przy wybiegu dla indyków

Dzień i noc

Osobliwym przypadkiem transmisji live jest ten obrazek: kuchnia w pizzerii. Czy właściciel chciał mieć oko na pracowników, czy to jest sposób na autopromocję, czy na trzepanie kasy z reklam (wyświetlają się przed każdym włączeniem)? Pewnie wszystkiego po trochu. Tak czy siak, mam ochotę tam zaglądać. Ale będąc przyzwyczajona, że mogę oglądać co chcę i kiedy chcę, przeżyłam niewielki szok, kiedy odkryłam, że w nocy, ani o 6 rano nic się tam nie dzieje, chociaż może wydaje się to oczywiste. Oczekiwałam, że będę mogła zajrzeć w okienko, a tam nadal ktoś będzie kulał placki na pizzę dla mojej rozrywki. Jest rzeczą charakterystyczną, że na podobnej długości geograficznej noc jest wtedy kiedy u nas. Zewnętrzne kamery pokazują wtedy głównie ciemność. I odwrotnie - w ciągu naszego dnia hamerykanskie kury mają noc. Wyjątkiem są kamery skandynawskie, gdzie za dnia widać tyle samo co w nocy, bo jest mgła ;) 

Bliskość drugiego człowieka, uczestnictwo w życiu społecznym ma istotny wpływ na nasze samopoczucie. Niektórzy nazwą to źródłem szczęścia, inni powiedzą, że to warunek konieczny dla przetrwania gatunku. Jeśli chcemy, mamy mnóstwo sposobów żeby sobie to suplementować - media społecznościowe, telefony, filmy, vlogi, blogi, transmisje, gry sieciowe, czaty. Lekko zalatujące sztucznizną kontakty interpersonalne ubarwiają nam świat i ja to lubię.

Czytasz do końca, jesteś super :*MASZ MI COŚ DO OPOWIEDZENIA, ZAPRASZAM DO KONTAKTU aj_ken_flaj@wp.pl
NA MOIM:
FACEBOOKU: JagodaMysli,
INSTAGRAMIE: jagodamysliPINTEREŚCIE: Jagodowe Myśli
i zachęcam do udostępniania moich postów
oraz komentowania tutaj, bo komentowane posty mają lepsze pozycjonowanie :P proszę się uwywnętrzniać :D


inne obrazki:

zorza polarna
jeszcze jedna ładna plaża
kawiarnia na plaży
centrum ratowania zwierząt
surykatki
widoki z całej Polski
Islandia - mója Odległa Kraina
gejzer z Yellowstone

Moje inne posty:
Na ostatnią chwilę
Jeszcze jeden krok do przodu
i może Zbieractwo kontra rzeczywistość


czwartek, 6 września 2018

Wojna o łachmany w 5 aktach, tudzież "ZBIERACTWO vs RZECZYWISTOŚĆ"

Przekonanie, że wystarczy nosić ubranie z odpowiednią dozą pewności siebie, żeby wyglądać dobrze, leżało u podstaw mojego stylu. Służyło także do zagłuszania sumienia, które podpowiadało: TY MUSISZ COŚ Z TYM ZROBIĆ! W praktyce oznacza to tyle, że podchodziłam do stylizacji mojego wyglądu bez pomysłu, ani co gorsza, bez wiedzy na ten temat. Ubierałam się w to co było pod ręką, nie zaprzątając sobie głowy tym, żeby pod ręką znalazły się odpowiednie sztuki odzieży i ciągle byłam niezadowolona z tego co widziałam w lustrze (abstrahując od rozmiaru...). Określenie mojego ubioru jako eklektyczny byłoby nadzwyczaj łaskawe, bardziej pasowałoby łachmaniarski.

Impulsywne zakupy

sytuacji nie poprawiały. Kupowałam bluzkę dlatego, że podobał mi się jej deseń. Dawałam się uwodzić koronce czy grubemu splotowi (przy czym żadne z nich absolutnie mi nie służy). O ile kiedyś może identyfikowałam się z, powiedzmy, stylem hipisowskim, to bardziej wynikało to z prozaicznego powodu, że bałam się zainwestować w droższe sztuki ze względu na to, że nie miałam bladego pojęcia jak się ubierać... (z resztą dalej nie mam) i, bałam się, że z tego powodu popełnię bolesny dla portfela błąd. Wolałam inwestować w przypadkowe, ale tanie ubrania, pod sztandarem indywidualizmu, pionierstwa i pozornej swobody, którymi maskowałam swoje zagubienie. Moją frustrację potęgował fakt, że inni ludzie potrafią zapanować nad swoim stylem, a ja nie. 
Tak było, przyznaję i bardzo chciałabym, żeby to na zawsze pozostało w sferze "kiedyś". W moim życiu wiele się zmieniło na przestrzeni kilku intensywnych lat, już same lata, które upłynęły wiele zmieniły. Mój artystyczny nieład zaczął mnie uwierać. Tak to zwykle bywa, że kiedy nad czymś nie panuję, zaczyna mi doskwierać tego odwrotność. Kiedy nie panuję nad porządkiem, obezwładnia mnie bałagan. Kiedy nie panuję nad pieniędzmi, w końcu zaczyna dokuczać mi ich brak. Kiedy nie ogarniam chwastów... nie, to akurat nie pasuje. Kiedy zostawiony słoik po Nutelli udaje, że jest pełny, a kiedy do niego zaglądasz spotyka Cię bolesny zawód, tak i moja szafa, a właściwie jej brak zaczął mnie oszukiwać. Masa bezużytecznych ubrań zabierała mi czas, miejsce i obciążała sumienie. Wielokrotnie byłam bliska zrobienia czegoś z tym wszystkim, tylko za cholerę nie wiedziałam CO miałabym z tym wszystkim zrobić. Postanowiłam zasięgnąć rady z jedynego prawilnego źródła wiedzy o życiu (nie, tym razem to nie były reklamy) i zaczerpnęłam wiedzę z przepastnych zasobów blogosfery. Blogosfera powiedziała tak:
  1. Przejrzyj wszystkie ubrania. 
  2. Wyrzuć to czego nie potrzebujesz. 
  3. Zaplanuj swoją garderobę. 
  4. Zrób listę zakupów i noś ją przy sobie. 
  5. Kup to czego brakuje.
Proste? - Proste. Nie wymaga specjalistycznych narzędzi, żadnego rzadkiego talentu, ani lat praktyki, ale czy łatwe? Stanowczo - NIE! To jest trudne.

Na początek. Znalezienie całego arsenału zachomikowanego na bliżej nieokreślone "kiedyś":
  • jak już będę szczupła
  • jak będę jeździć konno
  • jak będę szła na bal przebierańców, albo na larp
  • jesienne ognisko
  • spacer po plaży
  • do biura
  • do biura jak już będę szczupła
  • do kościoła jak będzie chłodno, ale nie będzie padać... itp... itd
Tak naprawdę te wszystkie sytuacje albo nie mają miejsca w moim życiu, albo jeżeli mają, zakładam (zaskoczę Cię) to, co mam pod ręką, bo za cholerę nie potrafię niczego innego znaleźć w tym przepychu (żeby nie napisać: pierdolniku. No trudno, napisałam). Pierwszy punkt wymagał nakładu czasu. Punkt drugi, to krwawa walka. Potyczka z najbardziej podstępnym, przebiegłym i pazernym chomikiem jakiego znam, czyli - ze mną samą. Mój "dialog wewnętrzny" przebiega mniej więcej tak: 
   - A to ubranie? 
   - Wydałam na nie pieniądze.
   - Ale nie dużo.
   - Jakby nie było - pieniądze.
   - Nie noszę go od 2 lat!
   - To może zaczniesz?
   - Nie podoba mi się. Wyglądam w nim ŹLE.
   - Jak wyrzucisz, będziesz żałować. A jak będziesz go potrzebować?
   - Ono na mnie nie pasuje i jest zupełnie w nie moim kolorze.
   - No dobrze, to wyrzuć, ale nawet nie jest znoszone.
   - Daję do worka "PCK". Może ktoś chociaż pod nieszczelne drzwi sobie podłoży.
   - Może nawet założy? To jest dobre ubranie.
   - To prawda. I ogólnie ładne.
   - Może jeszcze przejrzę ten worek przed wyrzuceniem?
   - Stop! Nie! To nie ma sensu!

A kiedy w końcu wrzucam ten worek do kontenera, to i tak nadal biję się z myślami od nowa. Mogłabym tak w kółko. W ten oto męczący sposób wydzieram sobie sztuka po sztuce i uwalniam się od ciuchów, które sprawiały, że czułam się brzydka i niewarta niczyjej uwagi. Kiedy wyeliminowałam te najbardziej oczywiste, przyszła pora na:

OSTATECZNE STARCIE

Na strychu stworzyłam tymczasową garderobę przy pomocy sznurków, rurek i drążków oraz wieszaków wszelkiej maści. Zmontowałam instalację dzięki której mogłam po raz pierwszy w życiu zobaczyć wszystkie moje ubrania jednocześnie. Jeden rzut oka wystarczył by ocenić sytuację i okazała się ona krytyczna. Otaczają mnie, określają i ograniczają okrutnie, totalnie byle jakie ubrania. Po ciężkiej selekcji miałam przed sobą śmietankę mojej garderoby - 40 wieszaków - które wywoływały we mnie poczucie beznadziei i smutku zmieszanych z niedowierzaniem. To pomogło mi pozbyć się resztek skrupułów. Zostawiłam kilka sportowych, kupkę bielizny oraz 2 skromne drążki z wieszakami. Nazwałam je 100%TAK i drugi 80%TAK. Chomik został uciszony choć przyznaję, schowałam przed sobą jeszcze jeden karton z ciuchami do których mam dziwny sentyment. Rozprawię się z nim kiedy wojenne rany mojej duszy trochę się zasklepią. Koniec końców odzyskałam dużo miejsca co doskonale uprościło organizację, odnalazłam kilka zapomnianych a pasujących ciuchów i przede wszystkim zrozumiałam jak bardzo blokowało mnie zbieractwo i fałszywa oszczędność. Co jest największym zaskoczeniem, nie brakuje mi jakiejkolwiek sztuki odzieży!

NASUWA SIĘ PYTANIE:

Dlaczego decyduję się wyglądać jak kompromis zamiast ubierać się tak, jak naprawdę chcę? Z oszczędności? Ubrania, którym dałam moje "100%TAK" wcale nie należały do droższych ani bardziej markowych, niż te które wyrzuciłam. Zabranie się za to zajęło mi jakieś 2 lata, wcześniej w ogóle o tym nie myślałam, to znaczy, że większość mojego życia wyglądałam byle jak. To doświadczenie zaliczam do traumatycznych i chcę żeby bezpowrotnie pozostało w czasie przeszłym. Następny krok "Zaplanuj swoją garderobę" przepracuję w kolejnych epizodach moich potłuczonych przemyśleń.  >> Tu znajdzie się link do dalszego ciągu :)

Zaufaj sobie. 

Proponuję czalendż: Następnym razem, kiedy będziesz składać pranie, zadaj sobie pytanie "Czy ta rzecz to moje 100%TAK, jeżeli nie, wiesz co z nią zrobić!

Czytasz do końca, jesteś super :*

MASZ MI COŚ DO OPOWIEDZENIA, ZAPRASZAM DO KONTAKTU aj_ken_flaj@wp.pl 

I NA MOIM:

FACEBOOKU: JagodaMysli

INSTAGRAMIE: jagodamysli

PINTEREŚCIE: Jagodowe Myśli 

i zachęcam do udostępniania moich postów

oraz komentowania tutaj, bo komentowane posty mają lepsze pozycjonowanie :P proszę się uwywnętrzniać :D

wtorek, 7 sierpnia 2018

NA ostatnią CHWILĘ, czyli W SAMĄ PORĘ

Sprzątanie na ostatnią chwilę jest dla mnie czymś na pograniczu kłamstwa. Jeżeli mam bałagan i sprzątam w czasie kiedy goście wysiadają z auta, to oszukuję ich, a to niezgodne z moim sumieniem. To samo z ocenami w szkole. Uważałam, że jeżeli przez cały semestr osiągałam wyniki na poziomie 4, to oszustwem jest tzw. "zdawanie na wyższą ocenę", które zawsze pod koniec roku miało miejsce. Wystarczyło się nauczyć konkretnych tematów i dostać z odpowiedzi piątkę, wtedy średnia ocen, czy inna mediana podskakiwała i na świadectwie była "piątka". Zdarzało mi się, że odmawiałam takiego "zdawania", bo miałam wrażenie, że to było nie fair w stosunku do tych, którzy na swoje 5-ki na świadectwie uczciwie zapracowali. 
Jakże byłam naiwna ja!
Później na studiach zastanawiałam się jak inni to robią, że mają średnią 5,0?! Przecież też ciężko pracowałam, ale 5,0 wykraczało poza moje wyobrażenia - może w tym rzecz. Teraz wiem - albo raczej przypuszczam - że oni walczą o oceny wtedy, kiedy jest możliwość walki o oceny. Tak jak tuż przed nadejściem gości jest jedyna szansa na upchnięcie kłębu ścierek do spiżarki i umycie umywalki i wykonanie naprawdę wielu czynności z taką prędkością i precyzją o jaką bym siebie nigdy nie podejrzewała. 
Oni - zajeżdżają na podwórko, oczywiście w slowmotion. Wzniecają kurz, który majestatycznie owiewa koła samochodu. Przetacza się suchy kulisty krzak. Ja - spoglądam przez kuchenne okno. W napięciu przebieram palcami po kiju od miotły. Zwężają się źrenice. Muzyka jak w starym westernie, a w tle krzyczy jastrząb. Nagle czas zwalnia, natomiast ja maksymalnie przyśpieszam. Zanim dzieci zdążą odpiąć pasy w samochodzie, kończę zamiatanie. Biegam wymijając obfitymi biodrami sprzęty domowe. Jednym rzutem oka oceniam, które fanty stoją w niewłaściwych miejscach i z dokładnością maszyny ustawiam wszystko. Wygląda jak w katalogu Ikea, zostawiam na stole kilka rzeczy, żeby stworzyć atmosferę przytulności i w duchu dziękuję producentowi, że stworzył tak pojemną zmywarkę. Zmieści się nawet to, czego nie powinno tam być. Goście w tym czasie wysiadają z pojazdu i rozglądają się oceniając sytuację. Nadchodzi moment, kiedy z auta wyłoni się największy postrach pań domu, czyli Babcia. Dobrze, że tak wolno chodzi. Atmosfera zagęszcza się do konsystencji budyniu. Teraz moje ostatnie podrygi. Przecieram fronty szafek, chowam mokrą szmatę do szuflady, zrywam ścierki z wieszaka żeby wrzucić je do spiżarki. To koniec. Wchodzą po schodach. Cisza i echo kroków obijające się w nieskończoność po korytarzu. Na koniec pranie (czyste!), które wytworzyło już własną inteligencję i skolonizowało sąsiadujące terytoria, zostaje przyczajone za zamkniętymi drzwiami. - "Ooo!Dzień dobry babciu, jak miło że wpadliście! Przepraszam, nie zdążyłam posprzątać. Zapraszam do środka."
Do niedawna traktowałam to jako ściemę. Teraz już wiem, że z czystym sumieniem można to nazwać HIGH PERFORMANCE, czyli "na pełnej ******", no dobra, dobra, "na pełnych obrotach". Trochę mnie smuci, że nie umiem funkcjonować tak cały czas - bo bardzo bym chciała! Ale wtedy pewnie umarłabym z wycieńczenia, albo zaczęła szukać dealera amfetaminy, czy czegośtam. I tak czasem było (tylko bez tych narkotyków... bez przesady). Wykańczałam się, a efekty były przeciętne. W dodatku lądowałam odwodniona, zasłabnięta jakimś katarem. Tak być przecież nie może! 
Przy high-performance ekstremalnie ważne jest też, żeby nauczyć się low-performance. Są momenty i jest ich znacznie więcej niż tych "high", że nie warto dokręcać śrubki. Wtedy kiedy muszę całą uwagę poświęcić malutkiemu człowiekowi, który denerwuje się, że nie potrafi założyć koszulki i muszę do tego podejść ze spokojem i empatią, bo inaczej będzie tragedia narodowa. Kiedy jutro przyjeżdżają goście, a mi o północy nie wyszło ciasto. Kiedy chciałabym narysować coś na bloga, a tu mama kupa, mama boję się, jestem głodna, zapomniałam o praniu, dzidziuś płacze... wtedy jest czas tylko i wyłącznie na uciszenie ambicji.

Teraz, kiedy piszę ten post, przyjechała do mnie koleżanka ze swoimi trzema dziećmi i pilnuje moich 3 dzieci (to dopiero jest high performance!) żebym mogła napisać ten post. Za chwilę idziemy robić lunch. Oczywiście sprzątałam na ostatnią chwilę.
Przestawiam się na luz i idę robić gofry. Będzie bardzo dużo gofrów.

CO ZAWSZE ROBISZ NA OSTATNIĄ CHWILĘ? MASZ SWÓJ SPOSÓB NA ZWIĘKSZENIE WYDAJNOŚCI? PISZ W KOMENTARZU <3

poniedziałek, 16 lipca 2018

Poczucie możliwości

Gdzie jest wolność, jak ją znajduję i jakie są skutki. Ograniczenia jakie sobie stawiam i jakie akceptuję wytyczają moją drogę. Czy nią podążę, to inna sprawa. 

Namalowałam.
Malowanie to jedna z rzeczy, którą naiwnie, autentycznie i organicznie uwielbiam od pierwszego wejrzenia. Miękkość i śliskość farb pod pędzlem daje mi dziką radość, a mieszające się przed oczami barwy przyprawiają o coś w rodzaju wewnętrznego śmiechu. Przyjemność wtula się w mózg jak mruczący kot. 
To konkretne dzieło jest owocem pracy z moimi dziećmi, które nie wykorzystały całej farby do swojej zabawy i musiałam coś z nią zrobić. Gdzieniegdzie prześwituje tektura, a cała kompozycja jest naznaczone fakturą wynikającą z pokarbowania kartonu, ogólnie żaaal, ale i tak miałam frajdy co nie miara! 
Podzieliłam się z pewnym człowiekiem refleksją na temat tego, że jako (już nie taka znowu) młoda mama, wiele energii poświęcam żeby mieć chociaż chwilę dla siebie. Za to kiedy dzieci pójdą w świat, pewnie będę poświęcać wiele energii żeby spędzić choć chwilę razem z tymi moimi dziećmi. Będzie to pewnie równie rzadkie, jak te chwile wolności, które teraz mam. 
Odpowiedź tego człowieka nie tylko mnie zaskoczyła, ale też dała mi do myślenia. Tak bardzo, że do teraz mi dźwięczy w głowie. Powiedział tylko - To zależy, co znaczy dla ciebie wolność. 
Tym bardziej mnie to poruszyło, kiedy dowiedziałam się, że ten właśnie człowiek każdą wolną chwilę poświęca na rehabilitację swojego sparaliżowanego brata. W takim kontekście moje poczucie wolności zdecydowanie wzrosło. Trochę jak czytanie "Dziewczynki z zapałkami" w Święta sprawia, że bardziej doceniam proste sprawy. 
Z innej beczki, ale takiej co stoi dość blisko:
Podobno w Leśnym Parku Niespodzianek jakiś zapalony ekolog otworzył klatki z drapieżnymi ptakami. Nie minął dzień, kiedy wszyscy zbiegli znaleźli się z powrotem w swoich więzieniach. Polatali po okolicznych lasach, nacieszyli pióra wiatrem i słońcem, po czym grzecznie wrócili do swoich misek, klatek i opiekunów. Nie wiem, czy to jest prawda, ale na pewno odbywają się tam pokazy z udziałem drapieżnych ptaków, które są wypuszczane, przywoływane mięsem i tak kilka razy, dopóki przylatują. Kiedy się najedzą bezczelnie pozostawiają widownię i wylatują na spacer, a później znów wracają. Naiwni ekolodzy myśleli, że wystarczy dać ptakom wolność, żeby je oswobodzić, ale jednak zniewolenie tkwiło głębiej bo w samych ptasich móżdżkach. Nie znając innej drogi podążyły utartą ścieżką. Robiąc wciąż to samo, osiągamy te same rezultaty. Jeżeli chcesz coś zmienić, musisz coś zmienić.

A CZYM DLA CIEBIE JEST WOLNOŚĆ? CO DAJE CI POCZUCIE WOLNOŚCI?


Zobacz też:          (Lista wszystkich postów)

poniedziałek, 28 maja 2018

5 atrakcji ciążowych, za którymi (nie)będę tęsknić

1. WŁOSY JAK DOCZEPY - Zdecydowanie będę tęsknić
Człowiek codziennie traci jakąś tam ilość włosów i to jest zupełnie naturalne. Moje włosy postanowiły zostać razem ze mną na cały okres ciąży, żeby później w ciągu kilku miesięcy przeprowadzić masową ewakuację. Obrzydlistwo. Jedną z pierwszych fraz, których nauczył się mówić mój starszy syn, była: WŁOS, KILA! I mówił to zawsze z pełnym nienawiści oburzeniem. On tak umie. Trzylatek. 
Po kilku miesiącach w ciąży miałam przepiękną masę włosów. Nie musiałam ich zbyt często męczyć myciem i suszeniem, więc były zdrowe i dopieszczone bogatą dietą. Cud miód orzeszki. Tęsknię. 
2. PŁAKANIE Z BYLE POWODU - Nie będę tęsknić
Drobne niepowodzenie, opowieść, reklama (Ludzie, co ja mam z tymi reklamami?) w dodatku reklama - uwaga - tabletek przeciwbólowych. Przecież to doskonały powód do płaczu. I nie mam tu na myśli elegancko uronionej łzy niczym księżna w operze, lecz spazmatyczny ryk - o nie! - nie szloch, ryk właśnie. Było tak: koleżanka na przerwie w pracy opowiada obyczajową przypowiastkę o rodzinie, niby niewinna sprawa, mama, dzieci, jakieś emocjonalne wyznania. Kończy się na tym, że zażenowani koledzy pocieszają czerwoną, obsmarkaną babę, która nie umie się opanować. Wtedy nie wiedziałam co się ze mną dzieje, niedługo później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Dalej mi głupio. 
3. ŚMIECH Z BYLE POWODU
Z podobnie irracjonalnych powodów co płakanie, wychodził mi głośny, niestosowny chichot. To mi akurat pasowało, bo miałam nagle wiele powodów do radości. Faktem jest, że nigdy nie wiedziałam, czy wyjdzie mi śmiech, czy płacz, a w dodatku często dochodziło do sytuacji, w której jedno z drugim nakładało się i - bynajmniej - nie był to żaden śmiech przez łzy (czy coś równie malowniczego) ale dziki śmiechopłacz. 
4. ZGŁUPNIĘCIE
Naukowo udowodnione gromadzenie się płynu w mózgu skutkuje lekką jego niedoczynnością u ciężarnej. Możecie się oburzać, ale tak jest. Filmy z napisami? - błagam, nie. Durne komedie - tak. Dodawanie, dzielenie, planowanie, zdania wielokrotnie złożone - dajcie mi spokój! Ja chcę upiec ciasto, zjeść je i bekać w rytm falujących zbóż. La lala la
5.
Pytam - Mężu, co jeszcze było chujowe* w ciąży? Piszę post z okazji Dnia Matki.
Mąż - A co nie było?
I niech to będzie ostatni punkt w mojej wyliczance. Koniec końców we wszystkim można znaleźć dobre i złe strony. Problemy jakie stawia przed ludźmi rodzicielstwo generują wiele narzekań i skarg, jednak przeważnie mają one podobne podsumowanie, które różniąc się detalami, wygląda mniej więcej tak: wystarczy jeden uśmiech dziecka, żeby wymazać wszystko co złe. 
Przebojów ciążowych, nie jest w stanie zrekompensować absolutnie nic, oprócz przytulasa z okazji Dnia Matki. I bez okazji też.
I jeszcze prywata ;) Mamusiu, z okazji Dnia Matki, wszystkiego najlepszego i dziękuję Ci, że jestem. Dzisiaj jako mama patrzę na to z zupełnie innej perspektywy, dlatego tym bardziej doceniam Twoje poświęcenie. Kocham Cię! (Zapraszam i zachęcam, to: Blog mojej mamy :)
---------------
*trzeba mówić do ludzi w języku, który rozumieją 
Zobacz też:          (Lista wszystkich postów)

czwartek, 5 kwietnia 2018

Zestawienie postów

Najnowsze

KAMERY NA ŻYWO, czyli: "Albo rybki, albo ci..." - nie no, kiepski tytuł. Ale pasuje.
Wojna o łachmany w 5 aktach, tudzież "ZBIERACTWO vs RZECZYWISTOŚĆ"
NA ostatnią CHWILĘ, czyli W SAMĄ PORĘ
Poczucie możliwości
5 atrakcji ciążowych, za którymi (nie)będę tęsknić
Minimalizm na bałagan 

Fenomeny internetu

Głowologia

Dziedzictwo
Paraliżuje, czy mobilizuje?
Jeszcze jeden krok do przodu
Nie za dobrze?
Postświąteczny post świąteczny
Wakacje w głowie
Wypełniacze
Ja nie o tym
Uleczalnie chora
Kawa na ławę
Dla mnie, poproszę, jeden dom z trawy.
My mieszczanie - Frutarianie
Drukowanie na ploterze, jak to długo trwa! nie wierzę
Blog blog blog blog blog

Twórczość 

Festiwal kiełkowania
Szycie na krawędzi
Naturalna pomadka z mojej kuchni
Igraszka na Choinkę
Baza wirusów została zaktualizowana
A do kawy muffinki


Na Youtube

No i poszło! Alternatywne nazwy produktów na YouTube
ojejku jejku, świnia i dynia
Nic się nie dzieje
Nie ma się co wstydzić, trzeba to uwidzić
Pomieszanie z poplątanniem
Eska Fit... Fap - przepraszam!
Koniec sesji blisko

wtorek, 3 kwietnia 2018

Minimalizm na bałagan

Znów zmiana. Ależ ten czas zap*erdala! Ja wiem, że tak się nie powinno mówić, ale co ja mogę, kiedy ten czas tak właśnie zap*erdala? Poza tym nie mówię, tylko piszę.
Dzień dłuższy, ptactwa naleciało i ćwierka ze wszystkich stron, a słońce świeci pod takim jakimś kątem, że cały brud na oknach widać, jaky mu ktoś kazał. Kiedy to napisałam poczułam się jak jedna z tych ironicznie-przekornie-uskarżających blogerek ło ho ho! u la la! patrzcie na mnie jaka jestem zabawna, tak naprawdę to NIE.
No ale kiedy właśnie tak jest.
Od momentu włączenia komputera, do czasu kiedy jest on zdatny do użytku zdążyłam napisać post na brudno do tego momentu. Nie, przepraszam, komputer jeszcze się otwiera. Pewnie niedługo zdechnie. Powinnam już dawno zrobić kopię zapasową i uporządkować zdjęcia z ok 4 folderów pt.: "z komórki", jednego pt.: "różne" i dwóch "ze starego kompa".
Schudłam ostatnio. Zostało mi jeszcze milion kilo, ale 3 mam już za sobą. W efekcie dalej chodzę w ciążowych ciuchach, chociaż ich nienawidzę, w dodatku trochę na mnie wiszą, ale w te wcześniejsze się jeszcze nie mieszczę, a kupować nowych w rozmiarze wieloryba nie zamierzam! Chciałam wyglądać bardziej wyjściowo, a wyglądam raczej przejściowo. W dodatku jeden karton za dużych ciuchów do wyniesienia, drugi za małych do przyniesienia. Kiedy się w nie już zmieszczę, okaże się, że większość mi nie pasuje do stylówy, albo tak naprawdę nigdy mi się nie podobały i trzymam je bardziej z litości niż z miłości. Mam ochotę to wszystko brutalnie wypierdolić do kubła w ogóle bez przeglądania, kupić sobie ogrodniczki w sklepie BHP i cieszyć się życiem zamiast przekładać z miejsca na miejsce, "bo kiedyś nie będę miała i będzie mi przykro, że wyrzuciłam".
Zrobiłam tak niedawno z zabawkami dzieci. Znowu. No prawie tak samo. Spakowałam wszystko co było nieposprzątane do worków i wyniosłam na strych. Została im jedna ciężarówka, puzzle, kredki i książki, kilka plastikowych zabawek. "Całe szczęście" przyjechała babcia i tego samego dnia chłopcy dostali nowe zabawki, czyli wypełniło się przeznaczenie porządku jako miejsca na nowy bałagan. To zaiste epokowe przemyślenia godne adekwatnej grafiki:

Żałuję, że nie mam takiej determinacji wobec moich zabawek.

Ale o czym ten cały szczebiot? O minimaliźmie, nie widać?
Na wiosnę chcemy oglądać w telewizjach śniadaniowych ładne dziewczyny w towarzystwie swoich 20-elementowych garderób. Podziwiamy ich stanowczość i potakujemy: jaka to wspaniała idea! Mam wrażenie, że takie reportaże, o ile w ogóle mają cokolwiek zmieniać, to nie tyle mają zrobić z nas maniaków żyjących o 100 przedmiotach, ile raczej szczęśliwszych ludzi, żyjących o trzech, do pięciu przedmiotach mniej.
No bo chętnie popatrzę, jak Pani Mini Szafa zachodzi w 3 ciąże i wychodzi z tym wszystkim później na spacer w zimie - Proszę bardzo! Niech Pani Jedyne Spodnie Jeżdżę Rowerem spróbuje być taką minimalistką wyjeżdżając z małymi dziećmi na weekend - albo raczej spróbuje nią nie być i znaleźć w tym całym bałaganie miejsce na coś więcej niż skrajny minimalizm (jedne spodnie, 2 koszulki, szczoteczka do zębów, reszta dla dzieci).
Wiem, że to są tylko kolejne wymówki, ale też i uproszczenia. Bo, o ile rzeczywiście nie potrzebuję tyle rzeczy ile mam, o tyle zajmowanie się tylko sobą i promocją minimalizmu przy pomocy minimalistycznej garderoby, nie jest specjalnym wyczynem. Jest za to znakiem, symbolem który może przyczynić się do wykonania trudu myślenia.
Na przykład dzisiaj chciałam usiąść i napić się śmietankówki i iść spać, za to usiadłam i uporządkowałam kawałek swoich myśli. W dodatku nie wyprodukowałam przy tym żadnych śmieci, a może ostatecznie wstąpi we mnie minimalistyczny duch i zrobię w końcu porządek na dysku? Kto wie...

Jeśli Lubisz to udostępnij :)
Zobacz też mój poprzedni post: Dziedzictwo
Albo ten: Wakacje w głowie
Zobacz spis postów: Tutaj
Do zobaczenia!

piątek, 16 marca 2018

Dziedzictwo

W dniu, w którym świat obiegała informacja o śmierci Stephena Hawkinga przypadło mi w udziale odrzucenie spadku po dalekim "krewnym i nieznajomym Królika", w dodatku nie moim, ale mniejsza o to. Nie miałam nigdy wcześniej przyjemności z wymiarem sprawiedliwości i było dla mnie sporym zaskoczeniem, kiedy stając przed sądem jako świadek w sprawie mało mnie dotyczącej i mało mnie obchodzącej, doznałam syndromu wywołania do tablicy: miękkie kolana i skurcz w podbrzuszu. 
Szybko się otrząsnęłam i niewiele się wydarzyło, ale już po sprawie ogarnęła mnie przygnębiająca myśl, która nie daje mi spokoju: Co to znaczy, jeżeli nikt nie chce tego, co po sobie zostawiamy? Nawet jeśli w spadku są długi, to spłacamy je tylko do wysokości tego, co razem z długiem dostajemy. Nasz majątek jest bezpieczny, za to wyobrażam sobie, że przyjęcie spadku nawet z długami daje okazję metafizycznego pożegnania zmarłego, posprzątania osobistych rzeczy, przyjęcia nic nie wartych ze względów finansowych, ale bezcennych ze względów sentymentalnych przedmiotów, jak choćby zdjęć. Jak miałkie musiało być życie człowieka, po którym nie zostało nic cennego? Wychodzę teraz pewnie na pazerną sucz, która myśli tylko o swoim interesie, ale tak naprawdę więcej uwagi poświęcam myśli, że to co zostawiamy po sobie to opowieść o naszym życiu. 
Po drugiej stronie tego rozmyślania jest pan Stephen Hawking, którego określamy jednym słowem "astrofizyk", a potem dodajemy "ten pokrzywiony gościu na wózku?". I rzeczywiście będąc wybitnym naukowcem do szpiku kości, odznaczył się szczególnie w zupełnie innej dziedzinie. Kiedy mówimy o nim, mamy przed oczami przede wszystkim obraz jego niepełnosprawnego ciała, a później myślimy o jego zdumiewającym dorobku, jednak dla mnie Stephen Hawking przede wszystkim wyróżnił się w przezwyciężaniu niesprzyjających okoliczności. Mógłby przecież zostać smutnym, chorym człowiekiem przed telewizorem i nie zostawić po sobie nic. Powiedziałby: no cóż, choroba nie wybiera... albo: takie jest życie i już. A on przemierzył świat nie mogąc chodzić, przemawiał, nie mogąc mówić i osiągnął rzeczy przekraczające granice wyobraźni przeciętnego człowieka nie tylko wykorzystując możliwości jakie posiadał, ale samemu te możliwości tworząc. 
Te dwie śmierci, dwie różne schedy zestawione ze sobą dają mi pretekst do twierdzenia, że możemy umrzeć zawczasu i codziennie patrzeć na kalendarz powtarzając "już połowa marca minęła" o! już koniec roku! nie umiem... nie zwróciłam uwagi...  albo możemy uniknąć tej śmierci każdego dnia i poczuć, że dziedzictwem jest właśnie to, jak żyjemy. 
Wiele się teraz mówi na temat Stephena Hawkinga, ale z jego przemówień utkwiło mi w głowie to, co powiedział na przywitanie wielotysięcznego tłumu: "It's good to be alive" Dobrze jest móc żyć!
Komentuj, lajkuj, udostępniaj
Czytaj dalej

sobota, 10 lutego 2018

Festiwal kiełkowania

W tym roku jest szansa, na to że i mój dom na wiosnę wypełni ostry, drażniący smrodek pierwszej zieleniny. Zawsze na Wielkanoc, podziwiając cudne kompozycje króliczkowo-kurczaczkowe, przypominam sobie, że miałam przecież zasiać rzeżuchę na ozdobę do koszyczka! Tym razem sieję nie tylko dla efektu wizualnego, ale głównie do celów spożywczych... jak to się teraz mówi? - "Do postępowania dietetycznego". 
Warzywa w sklepie przednówkowe. Sałata przeźroczysta, pomidory przeźroczyste, ogórek pośmierduje samym dnem chłodni, a w mrożonkach więcej wody niż jedzenia. Czas więc wziąć garść nasion w swoje ręce i do dzieła. 
W roli nasionek występują pszenica (z prawej u góry), rzodkiewka (na dole), rzeżucha (po lewej). 
Kiełkowanie trwa kilka dni i jest bardzo efektywne jeżeli chodzi o ilość. Z łyżki nasionek wyrasta góra kiełków nie do przejedzenia dla jednej osoby, dlatego i tym razem za bardzo się rozpędziłam i przesadziłam z ilością. Mąż już zapowiedział, żebym nawet nie myślała, że on będzie to jeść. 
Przetestowałam je już w roli dodatku do smoothie. Takiego zieloniutkiego, jak trawa na wiosnę. Znalazłam też ciekawy sposób na kiełkowanie w słoiku z dziurami w zakrętce. Można kupić takie słoiki za kilkadziesiąt (!) złotych, (jeżeli ktoś znalazł tańszy, to proszę o info :) można też zrobić taki domowym sposobem, przy czym należy pamiętać żeby:
  • wybijać dziury od środka na zewnątrz, żeby ostre brzegi otworu nie uszkadzały kiełków
  • użyć plastikowej albo podgumowanej zakrętki. żeby nie rdzewiało
  • w plastikowej zakrętce zrobić dziury gorącym drutem albo gwoździem - zachowując należytą ostrożność! Nie chcemy odpowiadać za uszkodzenia ciała
  • w metalowej zakrętce można zaszaleć z gwoździem i młotkiem, koniecznie na jakiejś podkładce - dziury w podkładce gwarantowane  
Do słoika wsypujemy niewielką ilość nasion, max tyle, żeby było zakryte dno, i zalewamy wodą. Kiedy spęcznieją, czyli po ok 1 dniu, odcedzamy i ustawiamy pod skosem na ociekaczu do naczyń, albo na słoiczku, jak na zdjęciu. Kiełki płuczemy przynajmniej raz dziennie. Staramy się usunąć niekiełkujące nasiona i łuski, które potrafią zacząć się psuć. 
Takie rozwiązanie działa jak szklarenka. Roślinki mają odpowiednią ilość powietrza i nie schną zbyt szybko, a jednocześnie mamy pewność, że nie stoją w wodzie. Hodowla na której pojawia się pleśń, czy jakiekolwiek podejrzane ustrojstwo, a także taka która zaczyna nieładnie pachnieć nadaje się do wyrzucenia. 
Zdrowe kiełki można jeść surowe, jako dodatek do sałatki, kanapki albo zupki. Można je dodać do warzyw na patelnię. Użyć jako dekorację potraw albo stołu. I co nam tam jeszcze fantazja podpowiada! 
Polecam kiełkowanie i eksperymenty z różnymi gatunkami. Każdy ma swój specyficzny smak. 
Pożyteczna zabawa dla dzieci, tych małych i tych całkiem dużych :D

Na koniec dodam, że takie skiełkowane zboże bardzo chwalą sobie kury. Należy je namoczyć (zboże, nie kury) (ha. ha. ha...) przez jeden dzień, później odlać i przepłukiwać żeby było wilgotne, ale nie stało w wodzie. W cieple szybciej skiełkują. Smacznego jajka!

środa, 7 lutego 2018

Paraliżuje, czy mobilizuje?

Jak w kawale o podróżniku, którego góral podwoził - "Baco, godzinę temu mówiliście, że do wioski jeszcze 10 minut", na co Baca: "A czy ja mówiłem, że jadę do wioski?" - bardziej istotny niż kierunek jest zwrot naszej podróży. Każdy ważny aspekt naszego życia może stać się wielkim, ciężkim hamulcem, albo nadawać szybsze tempo. Weźmy strach, jest to emocja, czyli sygnał, który umysł wysyła do organizmu żeby go o czymś poinformować. W tym przypadku ostrzec. To tylko, i aż informacja. Kiedyś unikałam go, bałam się zamknąć oczy, odwracałam uwagę żeby nie zobaczyć czegoś strasznego. Bałam się swojego strachu. Jednak kiedy pozwoliłam mu do mnie przemówić i spojrzeć prosto w oczy, okazało się, że go wcale nie ma.
Warto stanąć z nim twarzą w twarz. Oto i on. Boję się: 
  • Przeziębić
  • Szczekających psów
  • Dentysty
  • Że coś złego stanie się moim dzieciom
  • Że umrę zanim moje dzieci staną się samodzielne
  • Wyprzedzania
  • Gryzoni, bo mnie gryzą
  • Że zajadę w ciążę
  • Że skręcę kostkę
  • Kur i kogutów (trauma z dzieciństwa)
  • Że będzie wojna
  • Że nie będzie jedzenia, prądu, wody
  • Że nie będę miała pracy
  • Że zepsuje mi się komputer/telefon/samochód
  • Że nie będę mogła tworzyć
  • Że popękają mi usta i opuszki na mrozie
  • Zastrzyków, wenflonów i pobierania krwi
  • Operacji
  • Rodzić
  • Że wypadną mi włosy
  • Że zachowam się niestosowanie
  • Że kopnie mnie prąd
  • Że piec wybuchnie
  • Ciemności
  • Nieopanowanych ludzi
  • Choroby psychicznej
  • Strasznych filmów
  • Że upadnę z dzieckiem na rękach
  • Schodzić w dół w górach zimą
  • Zostać taka gruba
  • Byków, koni
  • Wchodzić po drabinie
  • Czytać kryminały
  • Cierpienia najbliższych
  • Że pomylę czyjeś imię
  • Dna w jeziorze
  • Niektórych rzeczy boję się tak bardzo, że ich nie napisałam

Czy mnie to powstrzymuje? Nie, bo nawet jeżeli boję się:
  • Przeziębić, to ubieram się stosownie i nie siadam byle gdzie
  • Szczekających psów - głaszczę koty
  • Dentysty, no cóż, powinnam pójść...
  • Że coś złego stanie się moim dzieciom - pilnuję je i uczę zasad bezpieczeństwa
  • Że umrę zanim moje dzieci staną się samodzielne - nie wyprzedzam
  • Wyprzedzania - jadę za tirem i doceniam cień aerodynamiczny 
  • Gryzoni, bo mnie gryzą - karmię je i podziwiam przez kratki klatki
  • Że zajadę w ciążę - jak to ładnie mówi moja babcia - uważam
  • Że skręcę kostkę - stąpam uważnie jak samuraj, dokładnie wiążę buty
  • Kur i kogutów (trauma z dzieciństwa) - nie dokuczam im i możliwie szybko wychodzę z zagrody 
  • Że będzie wojna - przyznaję, że są sprawy na które nie mam wpływu i żyję dalej
  • Że nie będzie jedzenia, prądu, wody - staram się mieć zawsze niewielki zapas i alternatywne źródło energii (przynajmniej świeczki :)
  • Że nie będę miała pracy - uczę się 
  • Że zepsuje mi się komputer/telefon/samochód - robię kopie bezpieczeństwa i serwisuję
  • Że nie będę mogła tworzyć - nie wyprzedzam
  • Że popękają mi usta i opuszki na mrozie - mało co mi pomaga, ale używam odpowiednich kosmetyków i noszę rękawiczki. 
  • Zastrzyków, wenflonów i pobierania krwi - mówię o tym pielęgniarce i staram się oddychać
  • Operacji - myślę o czymś innym
  • Rodzić - jak trzeba, to trzeba, lepsze to, niż cesarskie cięcie! Wiem co mówię.
  • Że wypadną mi włosy - ale by to głupio wyglądało
  • Że zachowam się niestosowanie - co bym nie zrobiła i tak będę sobie wyrzucać, że mogłam postąpić inaczej i będzie mi głupio. Ktoś musi gadać głupoty, żeby inni mogli czuć się inteligentni - tak to sobie tłumaczę :P
  • Że kopnie mnie prąd - wycieram ręce, wyrzucam uszkodzone sprzęty
  • Że piec wybuchnie - wiem, to jest idiotyczne, ale co ja mogę? 
  • Ciemności - biorę latarkę, zapalam światło, klepię zdrowaśki
  • Nieopanowanych ludzi - unikam
  • Choroby psychicznej - dbam o zdrowie psychiczne, nie poddaję się swoim demonom, rozmawiam z ludźmi
  • Strasznych filmów - oglądam głupkowate komedie, albo nie patrzę w ekran
  • Że upadnę z dzieckiem na rękach - idę jeszcze ostrożniej niż samuraj 
  • Schodzić w dół w górach zimą - gdyby samuraje używali kijów do nordic walkingu, mogliby się uczyć ode mnie ostrożnego chodzenia
  • Zostać taka gruba - nakręcam się i umacniam w dążeniu do wyznaczonej wagi
  • Byków, koni - podchodzę do koni od przodu, do byków nie muszę wcale 
  • Wchodzić po drabinie - proszę kogoś o potrzymanie drabiny
  • Czytać kryminały - czytam inne książki, jak jest zbyt straszna, odkładam ją - po co się męczyć?
  • Cierpienia najbliższych - to jest trudny temat...
  • Że pomylę czyjeś imię - mówię: "cześć, cześć", ale i tak jest mi głupio, że nie powiedziałam po imieniu
  • Dna w jeziorze - staram się nie wyobrażać sobie tego, co czai się ukryte w mule i za raz mnie wciągnie
A Twoje zmory paraliżują Cię, czy motywują?

Zobacz moje inne posty:
Najnowszy hit mody internetu "Selfie pijące"
<< Wakacje w głowie >>
<< Organiczna pomadka DIY >>
Spis postów

środa, 31 stycznia 2018

Nie za dobrze?

W moim życiu nadszedł w końcu moment, w którym stwierdziłam, że jest mi dobrze. Nic mnie nie bolało, nie byłam głodna, nie było mi zimno, nic mnie nie chciało zjeść, ani zastrzelić. Czysta woda, miła okolica, było mi dobrze. Zero konkurencji w pracy, stresu tyle co na lekarstwo. 
Było mi dobrze, nie było wspaniale, nie było radośnie, nie było ekscytująco, nie było wyzwań, to co najlepsze było odkładane na specjalne okazje, a okazje raczej nie były wystarczająco specjalne. Było  po prostu dobrze. 
Kiedy sobie to uświadomiłam strzeliłam się z liścia w twarz, żeby sprawdzić, czy jeszcze coś czuję. Później wzięłam zimny prysznic. To zdarzenie zadziałało jak wytrącenie wahadła ze spoczynku. Pozwoliłam mu na swobodny ruch pomiędzy "gorzej" i "lepiej", nadal przemierzało całą gamę wygodnej przeciętności, w której tkwiło dotychczas, aby ostatecznie wychylić się z niej i na ułamek sekundy zatrzymać w ekstremalnym punkcie. Opuszczałam strefę komfortu. Doświadczałam. 
Zaczęłam używać perfum, które wietrzały na półce, bo były za drogie i biegać. Tak, w jednym i tym samym czasie. Wdychałam rozkoszny zapach organicznego kremu, całkiem niedawno odstawionego "na lepszą okazję", którym teraz masowałam obolałe po treningu nogi. Dzięki temu całkiem przeciętny wtorek, czy czwartek stał się odrobinę świąteczny. Przez to, że okazjonalnie dawałam sobie wciry, czułam, że mam prawo do tego, żeby później trochę się dopieścić. Świat nabrał rumieńców. Założyłam fundusz inwestycyjny, a niech im będzie, wysokiego ryzyka. Odkrywałam, ba! przesuwałam swoje granice i momentalnie codzienne trudności przestały być tak uciążliwe. Długie, naprawdę długie wieczory z niemowlakiem na rękach zaczęłam traktować jak okazję do obejrzenia filmów, na które wcześniej nie miałam czasu. Codzienne pranie, wieszanie, składanie, jako okazję do zrobienia kilku przysiadów w rytm muzyki. 
u nas Ci błota dostatek! 
Zaczęłam korzystać z tego co mam, dla przyjemności i zwiększenia wydajności, a z drugiej strony zaczęłam szukać sposobów dawania sobie wciry więcej. Przygotowanie do maratonu? Tak, będą trwać dla mnie 2 lata, więc żeby się nie znudzić, w międzyczasie bieg ekstremalny z przeszkodami, a jakie to przeszkody? Wspinanie i błoto jako główna atrakcja - a może pobiegać po błocie już? 
Może daleko temu od ekstatycznych uniesień, czy ekstremalnych wyzwań, ale każda sytuacja, którą wybija mnie z przeciętności sprawia, że staję się trochę innym człowiekiem. Nie znałam wcześniej tego człowieka i chyba go lubię.

Może zerknij na to: Jeszcze jeden krok do przodu.

Jeżeli podoba Ci się ten post, udostępnij go.
Jeżeli szanujesz to co tu robię, pokaż mój blog osobie, którą lubisz :) 

wtorek, 30 stycznia 2018

Wszyscy teraz piją

Absolutny must have tej wiosny!

Było już selfie, później selfie śpiące, selfie w lustrze, ostatnio supermodne jest selfie patrząc w dal - rozmarzona, melancholijna, zimowa wersja - no i w końcu selfie pijące. W duchu powrotu do życia, wiosna, będziemy bardziej fit. Czy to się komuś podoba, czy nie, staje się to faktem, a może i dobrze, bo dziubków w internecie jest już nazbyt wiele. Teraz zasłaniamy dziubek filigranowym kubeczkiem, albo dizajnerską szklanką prosto od artysty, jak pani Rozenek w ostatniej sesji szokującej brukowce, co nie widziały przecież nigdy kobiety w bieliźnie! W dodatku takiej starej! Ale za to jakiej ładnej! I szklankę też ma niczego sobie. 
Była też kiedyś taka moda na pokazywanie się z plastikową butelką z wodą. Też fajnie. Kubek daje szerszy wachlarz możliwości i jest eko, bo wielorazowy. A może po tej obecnej modzie pozostanie chociaż kilka osób oświeconych, że picie płynów nie odbywa się tylko przy dostojnym spacerze w uzdrowisku, a w innym wypadku wyłącznie za pomocą kawy. 
Jak widać na załączonym obrazku, doświadczalnie i z obserwacji, zdobyłam wiedzę, która jest niezbędna do stworzenia wyjątkowej fotografii, więc się podzielę. Kilka rad:

Jak dobrze zrobić selfie-pijące

  • Prawdziwe picie odpada. Usta i broda dziwnie wyglądają. Lekko wydmij usta, to wystarczy.
  • Przysłonienie ust naczyniem stworzy odrobinę tajemniczej niedostępności - "nikt nie może mnie teraz pocałować", kubek odstawiony od ust stworzy przyjazną atmosferę zdjęcia. 
  • Patrzenie w dal jest nadal zniewalająco modne, pomyśl o czymś niezrozumiałym - "nieskończoność, nieskończoność, nieskończoność razy nieskończoność".
  • Pamiętaj o tle. Obrazek Żyda, rury, nieład na półkach mogą odciągnąć uwagę od pierwszego planu.
  • Panuj nad detalami. Pozycja pijąca to wspaniała okazja na wyeksponowanie np.: niebanalnej biżuterii, perfekcyjnego manicure itp
  • Zdjęcie z dalsza, choć to już nie selfie, rozszerzy perspektywę na elementy modowe fotografii. 
Odważnie róbmy sobie selfie, w tłoku i w mroku, i pamiętajmy o ważnej zasadzie - Jedyna odpowiedź na otrzymane selfie, to wysłanie własnego selfie! Ja się tego trzymam i Ty też trzymaj się :)




poniedziałek, 29 stycznia 2018

Jeszcze jeden krok do przodu

Od kiedy pamiętam bieganie bezgranicznie mnie frustrowało i podważało moją wiarę w siebie. Moja historia biegacka jest krótka: jeden bieg uliczny w dzieciństwie - kończony z mroczkami w oczach i łzami cieknącymi po policzkach. Bezsensowne testy z biegania na w-fie we wszystkich szkołach po kolei, oczywiście bez żadnego treningu, ani nawet wstępu teoretycznego.


W ramach przygotowania do matury (no bo w zdrowym ciele zdrowy duch) zaczęłam biegać (nie ukrywam, że była to też forma prokrastynacji, troszeczkę:), ale po maturze, mi przeszło. Każdy bieg był dla mnie przykry. Wracałam do domu z kolką, zziajana i wściekła, że nie umiem tak, jak ci piękni, kształtni ludzie w filmach i reklamach (zastanawiająco dużo wiedzy o życiu czerpię z reklam) biegnący w suchych koszulkach i nienagannych fryzurach, bez cienia zmęczenia ni potu na twarzy. Jak oni to robią, te całe 2 sekundy w slow-motion?! To mnie urzekało, mamiło. Uwierzyłam, że bieganie jest dostępne tylko dla tych nielicznych. 
Później były studia, podczas których nawet nie myślałam o aktywności fizycznej. Z resztą zawsze trudno było mi się przekonać do ćwiczeń. Następnie trzy przemiłe, puszyste i dobrze odkarmione ciąże. - Komu by się chciało odchudzać, skoro za pół roku znowu będę wyglądała jak balon wypełniony smalcem? 
No i teraz. 
Jakimś cudem wkręciłam się i biegam regularnie, a w głowie brzmi: możesz! Dajesz radę! Możesz więcej.
Level: Hard
Jak to się stało?
Jedyne 20 lat zajęło mi rozwiązanie tej łamigłówki: Jeżeli nie daję rady biec szybko, to muszę zwolnić. Szał! i fanfary. Ale naprawdę, nie rozumiałam tego wcześniej. Zaczęłam biegać naprawdę woooolno, tak wolno, że spokojnie mogę zabrać na trening osobę towarzyszącą, niebiegającą i całą drogę rozmawiać. Bardzo przyjemnie, a po treningu euforia! poczucie mocy, miłość do świata i pewność siebie. Zaczęłam szperać, troszkę czytać. Dawałam radę biec coraz dłużej i coraz śmielej rozmyślać. Ultra maraton!
Oj, nie... Rodzina by mnie przeklęła. Takie dystanse zostawię sobie na "po dzieciach". Ale jakieś 5 km? Runmaggedon! Maraton w końcu też przebiegnę.
Póki co mam sporą nadwagę do zrzucenia i chęci. Będę się meldować.

Zobacz też co się wydarzyło w mojej kuchni :) Pomadka - zrób to sam

środa, 24 stycznia 2018

Szycie na krawędzi, czyli co zrobisz, jak nic nie zrobisz

Jestem bardzo łatwowierna. Nie tylko wierzę w ludzi, ale jestem ufna wobec idei, które spotykam na swojej drodze. Jeśli coś mnie uwiedzie kolorem, kształtem, radością jaką we mnie wyzwala, impulsywnie za tym podążam. Dlatego Pinterest to dla mnie taka zmora. Kiedy natknęłam się w internecie na pomysł samodzielnie wykonana pomadka, musiałam ją zrobić. Natychmiast! Znalazłam Runmaggedon, zaczęłam się do niego przygotowywać. Ktoś mi pokazał jak łatać, zaczęłam łatać stare ręczniki dla zabawy (w życiu bym na to nie wpadła, a jednak to zrobiłam). A od tematu łat, już blisko do patchworku (z lamówką, na krawędzi, jak w tytule), albo quiltu, jak kto woli.
Objawiła mi się na Jutube pani Małgorzata Lehmann i hurtem obejrzałam dobre kilkadziesiąt jej filmów. Dzięki jej pracy i charyzmie zaczęłam fantazjować o patchworku. Tym razem nie skończyło się na oglądaniu obrazków.

Wymyśliłam prosty, kwadratowy quilt z pasów. Nie wiedziałam tylko jeszcze jak go zrobić, ale od czego są internety i mama zakręcona na punkcie szycia. Wygrzebałam zatem mamie ze skrawków materiały, które tworzyły tak nastrój jaki sobie wyobraziłam. Ułożyłam, zszywałam, prasowałam, słuchałam mamy, albo się z nią spierałam. 
No dobra, raczej się słuchałam, końcu byłam gościem w jej Pracowni. Od jakiegoś czasu stało się naszym przywilejem sobotnie oderwanie się od naszych mężów i synów i wyjście do Pracowni, czyli tzw "cieknięcie do szmat". Tym razem wzięłyśmy ze sobą najmniejszego Mężczyznę, który jest silnie związany z matczyną piersią. Przekazując go sobie z rąk do rąk pracowałyśmy razem nad moim wymarzonym projektem. 
Złamałam 2 igły, mama podstępnie wszyła mi zamek kiedy karmiłam dzidziusia (ale jak równiutko!) i wytłumaczyła jak robi się lamówki. Ostatecznie mój pierwszy, prawdziwy patchwork stał się poszewką na jaśka. Ta-dam:
I zamieszkało między nami. Koooniec

Kuchnia jak z bajki, tyle że raczej nie z mojej.

Patrzę sobie w internety na inspiracje odnośnie wnętrz. Filmy pt.: “room tour”, gdzie znane osoby chwalą się posprzątanym mieszkaniem albo...