Jestem bardzo łatwowierna. Nie tylko wierzę w ludzi, ale jestem ufna wobec idei, które spotykam na swojej drodze. Jeśli coś mnie uwiedzie kolorem, kształtem, radością jaką we mnie wyzwala, impulsywnie za tym podążam. Dlatego Pinterest to dla mnie taka zmora. Kiedy natknęłam się w internecie na pomysł samodzielnie wykonana pomadka, musiałam ją zrobić. Natychmiast! Znalazłam Runmaggedon, zaczęłam się do niego przygotowywać. Ktoś mi pokazał jak łatać, zaczęłam łatać stare ręczniki dla zabawy (w życiu bym na to nie wpadła, a jednak to zrobiłam). A od tematu łat, już blisko do patchworku (z lamówką, na krawędzi, jak w tytule), albo quiltu, jak kto woli.
Objawiła mi się na Jutube pani Małgorzata Lehmann i hurtem obejrzałam dobre kilkadziesiąt jej filmów. Dzięki jej pracy i charyzmie zaczęłam fantazjować o patchworku. Tym razem nie skończyło się na oglądaniu obrazków.
Wymyśliłam prosty, kwadratowy quilt z pasów. Nie wiedziałam tylko jeszcze jak go zrobić, ale od czego są internety i mama zakręcona na punkcie szycia. Wygrzebałam zatem mamie ze skrawków materiały, które tworzyły tak nastrój jaki sobie wyobraziłam. Ułożyłam, zszywałam, prasowałam, słuchałam mamy, albo się z nią spierałam.
No dobra, raczej się słuchałam, końcu byłam gościem w jej Pracowni. Od jakiegoś czasu stało się naszym przywilejem sobotnie oderwanie się od naszych mężów i synów i wyjście do Pracowni, czyli tzw "cieknięcie do szmat". Tym razem wzięłyśmy ze sobą najmniejszego Mężczyznę, który jest silnie związany z matczyną piersią. Przekazując go sobie z rąk do rąk pracowałyśmy razem nad moim wymarzonym projektem.
Złamałam 2 igły, mama podstępnie wszyła mi zamek kiedy karmiłam dzidziusia (ale jak równiutko!) i wytłumaczyła jak robi się lamówki. Ostatecznie mój pierwszy, prawdziwy patchwork stał się poszewką na jaśka. Ta-dam:
I zamieszkało między nami. Koooniec
Zobacz też: ozdoby na choinkę mojego projektu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz