środa, 4 października 2017

Wakacje w głowie

Kiedy lato się kończy, nastaje czas wyrzutów sumienia i wypominania sobie, że nie dość skorzystaliśmy z tego błogosławionego w naszym klimacie okresu taniego ciepła. Opalenizna nie dość mahoniowa, naturalne pasemka od słońca jakoś się nie pojawiły, nie schudliśmy mimowolnie przez nadmiar atrakcji, czy przez dietę paleo, która miała w końcu się udać, bo tyle świeżych warzyw dookoła. Nawet nie nażarliśmy się czereśni, bo były w tym roku okrutnie drogie. Robi się coraz ciemniej i coraz zimniej. Chociaż Internet jeszcze huczy od zdjęć z wakacyjnych wyjazdów, szafiarki proponują już jesienne outfity z futerkiem i lekkim pledzikiem zamiast płaszcza, przerzuconym przez ramiona z nadzieją, że jednak nie będzie padać. Groźba zmarznięcia jest tak bliska, że aż by się chciało uciec w jakieś ciepłe kraje. Mi by się na przykład chciało.

Tylko jak tu gdzieś jechać zażywać atrakcji, kiedy dojście do najbliższego sklepu przyprawia o zadyszkę i pulsowanie w skroniach, każdy wypad za granicę ogrodu łączy się z potężną akcją logistyczną, a po kilkunastu minutach jazdy samochodem po wybojach przychodzi wizja miękkiego łóżka, ciepłej herbatki i bolesny skurcz macicy. Ja wiem, że nie wszyscy są w 9 miesiącu ciąży i mają dzieciaki, ale wierzę, że wielu z nas może mieć przeróżne trudności z wybraniem się w podróż. Stąd moje pytanie: czy można odbyć satysfakcjonujące wakacje, ze wszystkimi dobroczynnymi konsekwencjami, bez wyjeżdżania z domu?

Już kit z tą opalenizną. Po powrocie, mimo tęsknoty za chwilami beztroski, bardziej doceniamy to co nas otacza, bez piasku w walizce i posiłków niewiadomego pochodzenia. Chętnie oddajemy się wspomnieniom. Czujemy się bogatsi o niezwykłe doświadczenia. Jesteśmy zrelaksowani i naładowani energią. Mózgi nam lepiej działają po oderwaniu od codzienności. Nawet zmniejsza się ryzyko ciężkich chorób serca - to gdzieś wyczytałam.

Zastanawiam się, co odróżnia ten stan bycia na wakacjach od codzienności. Pierwsze pytanie jakie kojarzy się z wakacjami, to: gdzie byłaś? Fakt, jestem w innym miejscu, dobra, ale są tam też ludzie, którzy mieszkają tam na stałe, a oni nie są na wakacjach, więc to nie miejsce czyni ten czas wyjątkowym. Odpoczynek, to też nie to. Częściej słyszę, że po wakacjach trzeba by drugie tyle czasu, żeby odpocząć, więc nie o lenistwo tu chodzi. Odmiana, inność, zaskoczenie? Jak dla mnie to wcale nie sprzyja regeneracji. Muszę tu więc odważnie postawić tezę, że chodzi o nastawienie, i jak na razie mój pomysł wakacji bez wyjeżdżania może mieć ręce i nogi.

Tylko jak tu zmienić swoje nastawienie? Kiedy jestem już gdzieś, jechałam, płynęłam, szłam, leciałam i w końcu dotarłam, chcę wykorzystać ten czas jak najlepiej. Nie siadam przed telewizorem, tylko razem z mężem (tak, tym samym, który siedzi teraz obok mnie i od kilku godzin nawet na niego nie patrzę) idę na imprezę na brzegu jeziora, chociażbym padała ze zmęczenia. Pojadę 200 km śmierdzącym jeepem, żeby zobaczyć coś osobliwego. „Przeleciałam 2000 km to teraz szkoda by było nie pojechać taki kawałek!” Będąc w domu ciężko byłoby mi się wybrać na 200 km wyprawę pożyczonym samochodem. A byłoby z 7 razy taniej. I mogłabym później wyprać ciuchy i wziąć prysznic u siebie, a jednak nie pomyślałam o takiej wyprawie będąc w domu, no, aż do teraz… Krystalizują się dwie idee: potrzeba przeżycia czegoś i podjęcie trudu. Coś, czym nie zawracamy sobie głowy zatopieni w codzienności. To przecież rzeczy niezależne od warunków. Czyżbym była całkiem bliska odkrycia sposobu na przeżycie wakacyjnej przygody? Jeszcze to przemyślę i napiszę. 


poniedziałek, 2 października 2017

Wypełniacze

Podobno jeżeli nie masz na coś czasu, to znaczy, że Ci na tym nie zależy.

Uderzyło mnie właśnie, że chodzenie na papieroska, piwerko, włączanie telewizora, gierki na tablecie, czy stukanie w innego prostokąta wypełnia czas, w którym mogłoby się wydarzyć coś naprawdę. Mogłoby zaistnieć coś, co tym prostokątem właśnie sobie zastępuje. Wykorzystuję czas, który mogłabym poświęcić na coś naprawdę istotnego. Wypełniam go wypełniaczami, obniżając czujność mojego mózgu, który przyćmiony jest przekonany, że wszystko jest zajebiście! Jest esktra. Rób dalej, nic nie zmieniaj, jest ok. 
Ale serio, gdybym nie wypełniała tych minut, tym czym je wypełniam, nie wiedziałabym, co ze sobą zrobić! Moje myśli mogłyby wtedy wzlecieć w przestrzenie, których nie chcę znać. Mogłabym znaleźć tam siebie i zobaczyć prawdę. Mogłabym w dodatku zrobić z moim czasem wszystko, co chcę, czyli co? To, co chcę. Czyli co?!

Chciałabym być wyspana, ale nie mogę się wyspać, bo do późna w nocy wstawiam sobie smartfona między ryj a rzeczywistość. Chciałabym nauczyć się języka, jednak nauka 10 słówek dziennie odebrałaby mi możliwość przeglądania facebooka w tym czasie.

Chciałabym tworzyć z moimi dziećmi pełną i budującą relację, która da im mocną podstawę do pięknego życia, ale muszę akurat pilnie przejrzeć tę tablicę z tymi pomysłami DIY, których nigdy nie zrobię, bo wykorzystam czas na bardzo skrupulatne przeglądanie bardzo inspirujących tablic.

Chciałabym stworzyć buzującą życiem i wypełnioną sensem istnienia firmę. Piękną, rozpędzoną machinę, która da ludziom nadzieję, rozwój, pieniądze, ale nie mogę, bo nie mam czasu. Wieczorem oglądam na youtubie jak inni ludzie osiągają to, czego chcą i im zazdroszczę. 

Chciałabym zadłużyć się na miliony i w pocie czoła spłacać horrendalne raty, żeby z kopyta ruszyć z czymś co ma sens, ale niestety w tym czasie będę piła bardzo smaczny likier.

Chciałabym żyć pełnią życia, ale zwykle w tym czasie robię coś innego. 

Kuchnia jak z bajki, tyle że raczej nie z mojej.

Patrzę sobie w internety na inspiracje odnośnie wnętrz. Filmy pt.: “room tour”, gdzie znane osoby chwalą się posprzątanym mieszkaniem albo...