Przekonanie, że wystarczy nosić ubranie z odpowiednią dozą pewności siebie, żeby wyglądać dobrze, leżało u podstaw mojego stylu. Służyło także do zagłuszania sumienia, które podpowiadało: TY MUSISZ COŚ Z TYM ZROBIĆ! W praktyce oznacza to tyle, że podchodziłam do stylizacji mojego wyglądu bez pomysłu, ani co gorsza, bez wiedzy na ten temat. Ubierałam się w to co było pod ręką, nie zaprzątając sobie głowy tym, żeby pod ręką znalazły się odpowiednie sztuki odzieży i ciągle byłam niezadowolona z tego co widziałam w lustrze (abstrahując od rozmiaru...). Określenie mojego ubioru jako eklektyczny byłoby nadzwyczaj łaskawe, bardziej pasowałoby łachmaniarski.
Impulsywne zakupy
sytuacji nie poprawiały. Kupowałam bluzkę dlatego, że podobał mi się jej deseń. Dawałam się uwodzić koronce czy grubemu splotowi (przy czym żadne z nich absolutnie mi nie służy). O ile kiedyś może identyfikowałam się z, powiedzmy, stylem hipisowskim, to bardziej wynikało to z prozaicznego powodu, że bałam się zainwestować w droższe sztuki ze względu na to, że nie miałam bladego pojęcia jak się ubierać... (z resztą dalej nie mam) i, bałam się, że z tego powodu popełnię bolesny dla portfela błąd. Wolałam inwestować w przypadkowe, ale tanie ubrania, pod sztandarem indywidualizmu, pionierstwa i pozornej swobody, którymi maskowałam swoje zagubienie. Moją frustrację potęgował fakt, że inni ludzie potrafią zapanować nad swoim stylem, a ja nie.
Tak było, przyznaję i bardzo chciałabym, żeby to na zawsze pozostało w sferze "kiedyś". W moim życiu wiele się zmieniło na przestrzeni kilku intensywnych lat, już same lata, które upłynęły wiele zmieniły. Mój artystyczny nieład zaczął mnie uwierać. Tak to zwykle bywa, że kiedy nad czymś nie panuję, zaczyna mi doskwierać tego odwrotność. Kiedy nie panuję nad porządkiem, obezwładnia mnie bałagan. Kiedy nie panuję nad pieniędzmi, w końcu zaczyna dokuczać mi ich brak. Kiedy nie ogarniam chwastów... nie, to akurat nie pasuje. Kiedy zostawiony słoik po Nutelli udaje, że jest pełny, a kiedy do niego zaglądasz spotyka Cię bolesny zawód, tak i moja szafa, a właściwie jej brak zaczął mnie oszukiwać. Masa bezużytecznych ubrań zabierała mi czas, miejsce i obciążała sumienie. Wielokrotnie byłam bliska zrobienia czegoś z tym wszystkim, tylko za cholerę nie wiedziałam CO miałabym z tym wszystkim zrobić. Postanowiłam zasięgnąć rady z jedynego prawilnego źródła wiedzy o życiu (nie, tym razem to nie były reklamy) i zaczerpnęłam wiedzę z przepastnych zasobów blogosfery. Blogosfera powiedziała tak:
Na początek. Znalezienie całego arsenału zachomikowanego na bliżej nieokreślone "kiedyś":
- Ale nie dużo.
- Jakby nie było - pieniądze.
- Nie noszę go od 2 lat!
- To może zaczniesz?
- Nie podoba mi się. Wyglądam w nim ŹLE.
- Jak wyrzucisz, będziesz żałować. A jak będziesz go potrzebować?
- Ono na mnie nie pasuje i jest zupełnie w nie moim kolorze.
- No dobrze, to wyrzuć, ale nawet nie jest znoszone.
- Daję do worka "PCK". Może ktoś chociaż pod nieszczelne drzwi sobie podłoży.
- Może nawet założy? To jest dobre ubranie.
- To prawda. I ogólnie ładne.
- Może jeszcze przejrzę ten worek przed wyrzuceniem?
- Stop! Nie! To nie ma sensu!
A kiedy w końcu wrzucam ten worek do kontenera, to i tak nadal biję się z myślami od nowa. Mogłabym tak w kółko. W ten oto męczący sposób wydzieram sobie sztuka po sztuce i uwalniam się od ciuchów, które sprawiały, że czułam się brzydka i niewarta niczyjej uwagi. Kiedy wyeliminowałam te najbardziej oczywiste, przyszła pora na:
- Przejrzyj wszystkie ubrania.
- Wyrzuć to czego nie potrzebujesz.
- Zaplanuj swoją garderobę.
- Zrób listę zakupów i noś ją przy sobie.
- Kup to czego brakuje.
Proste? - Proste. Nie wymaga specjalistycznych narzędzi, żadnego rzadkiego talentu, ani lat praktyki, ale czy łatwe? Stanowczo - NIE! To jest trudne.
Na początek. Znalezienie całego arsenału zachomikowanego na bliżej nieokreślone "kiedyś":
- jak już będę szczupła
- jak będę jeździć konno
- jak będę szła na bal przebierańców, albo na larp
- jesienne ognisko
- spacer po plaży
- do biura
- do biura jak już będę szczupła
- do kościoła jak będzie chłodno, ale nie będzie padać... itp... itd
Tak naprawdę te wszystkie sytuacje albo nie mają miejsca w moim życiu, albo jeżeli mają, zakładam (zaskoczę Cię) to, co mam pod ręką, bo za cholerę nie potrafię niczego innego znaleźć w tym przepychu (żeby nie napisać: pierdolniku. No trudno, napisałam). Pierwszy punkt wymagał nakładu czasu. Punkt drugi, to krwawa walka. Potyczka z najbardziej podstępnym, przebiegłym i pazernym chomikiem jakiego znam, czyli - ze mną samą. Mój "dialog wewnętrzny" przebiega mniej więcej tak:
- A to ubranie?
- Wydałam na nie pieniądze.- Ale nie dużo.
- Jakby nie było - pieniądze.
- Nie noszę go od 2 lat!
- To może zaczniesz?
- Nie podoba mi się. Wyglądam w nim ŹLE.
- Jak wyrzucisz, będziesz żałować. A jak będziesz go potrzebować?
- Ono na mnie nie pasuje i jest zupełnie w nie moim kolorze.
- No dobrze, to wyrzuć, ale nawet nie jest znoszone.
- Daję do worka "PCK". Może ktoś chociaż pod nieszczelne drzwi sobie podłoży.
- Może nawet założy? To jest dobre ubranie.
- To prawda. I ogólnie ładne.
- Może jeszcze przejrzę ten worek przed wyrzuceniem?
- Stop! Nie! To nie ma sensu!
A kiedy w końcu wrzucam ten worek do kontenera, to i tak nadal biję się z myślami od nowa. Mogłabym tak w kółko. W ten oto męczący sposób wydzieram sobie sztuka po sztuce i uwalniam się od ciuchów, które sprawiały, że czułam się brzydka i niewarta niczyjej uwagi. Kiedy wyeliminowałam te najbardziej oczywiste, przyszła pora na:
OSTATECZNE STARCIE
Na strychu stworzyłam tymczasową garderobę przy pomocy sznurków, rurek i drążków oraz wieszaków wszelkiej maści. Zmontowałam instalację dzięki której mogłam po raz pierwszy w życiu zobaczyć wszystkie moje ubrania jednocześnie. Jeden rzut oka wystarczył by ocenić sytuację i okazała się ona krytyczna. Otaczają mnie, określają i ograniczają okrutnie, totalnie byle jakie ubrania. Po ciężkiej selekcji miałam przed sobą śmietankę mojej garderoby - 40 wieszaków - które wywoływały we mnie poczucie beznadziei i smutku zmieszanych z niedowierzaniem. To pomogło mi pozbyć się resztek skrupułów. Zostawiłam kilka sportowych, kupkę bielizny oraz 2 skromne drążki z wieszakami. Nazwałam je 100%TAK i drugi 80%TAK. Chomik został uciszony choć przyznaję, schowałam przed sobą jeszcze jeden karton z ciuchami do których mam dziwny sentyment. Rozprawię się z nim kiedy wojenne rany mojej duszy trochę się zasklepią. Koniec końców odzyskałam dużo miejsca co doskonale uprościło organizację, odnalazłam kilka zapomnianych a pasujących ciuchów i przede wszystkim zrozumiałam jak bardzo blokowało mnie zbieractwo i fałszywa oszczędność. Co jest największym zaskoczeniem, nie brakuje mi jakiejkolwiek sztuki odzieży!NASUWA SIĘ PYTANIE:
Dlaczego decyduję się wyglądać jak kompromis zamiast ubierać się tak, jak naprawdę chcę? Z oszczędności? Ubrania, którym dałam moje "100%TAK" wcale nie należały do droższych ani bardziej markowych, niż te które wyrzuciłam. Zabranie się za to zajęło mi jakieś 2 lata, wcześniej w ogóle o tym nie myślałam, to znaczy, że większość mojego życia wyglądałam byle jak. To doświadczenie zaliczam do traumatycznych i chcę żeby bezpowrotnie pozostało w czasie przeszłym. Następny krok "Zaplanuj swoją garderobę" przepracuję w kolejnych epizodach moich potłuczonych przemyśleń. >> Tu znajdzie się link do dalszego ciągu :)Zaufaj sobie.
Proponuję czalendż: Następnym razem, kiedy będziesz składać pranie, zadaj sobie pytanie "Czy ta rzecz to moje 100%TAK, jeżeli nie, wiesz co z nią zrobić!
Czytasz do końca, jesteś super :*
Czytasz do końca, jesteś super :*
Bardzo ciekawy wpis, miło się czyta💪
OdpowiedzUsuń