piątek, 16 marca 2018

Dziedzictwo

W dniu, w którym świat obiegała informacja o śmierci Stephena Hawkinga przypadło mi w udziale odrzucenie spadku po dalekim "krewnym i nieznajomym Królika", w dodatku nie moim, ale mniejsza o to. Nie miałam nigdy wcześniej przyjemności z wymiarem sprawiedliwości i było dla mnie sporym zaskoczeniem, kiedy stając przed sądem jako świadek w sprawie mało mnie dotyczącej i mało mnie obchodzącej, doznałam syndromu wywołania do tablicy: miękkie kolana i skurcz w podbrzuszu. 
Szybko się otrząsnęłam i niewiele się wydarzyło, ale już po sprawie ogarnęła mnie przygnębiająca myśl, która nie daje mi spokoju: Co to znaczy, jeżeli nikt nie chce tego, co po sobie zostawiamy? Nawet jeśli w spadku są długi, to spłacamy je tylko do wysokości tego, co razem z długiem dostajemy. Nasz majątek jest bezpieczny, za to wyobrażam sobie, że przyjęcie spadku nawet z długami daje okazję metafizycznego pożegnania zmarłego, posprzątania osobistych rzeczy, przyjęcia nic nie wartych ze względów finansowych, ale bezcennych ze względów sentymentalnych przedmiotów, jak choćby zdjęć. Jak miałkie musiało być życie człowieka, po którym nie zostało nic cennego? Wychodzę teraz pewnie na pazerną sucz, która myśli tylko o swoim interesie, ale tak naprawdę więcej uwagi poświęcam myśli, że to co zostawiamy po sobie to opowieść o naszym życiu. 
Po drugiej stronie tego rozmyślania jest pan Stephen Hawking, którego określamy jednym słowem "astrofizyk", a potem dodajemy "ten pokrzywiony gościu na wózku?". I rzeczywiście będąc wybitnym naukowcem do szpiku kości, odznaczył się szczególnie w zupełnie innej dziedzinie. Kiedy mówimy o nim, mamy przed oczami przede wszystkim obraz jego niepełnosprawnego ciała, a później myślimy o jego zdumiewającym dorobku, jednak dla mnie Stephen Hawking przede wszystkim wyróżnił się w przezwyciężaniu niesprzyjających okoliczności. Mógłby przecież zostać smutnym, chorym człowiekiem przed telewizorem i nie zostawić po sobie nic. Powiedziałby: no cóż, choroba nie wybiera... albo: takie jest życie i już. A on przemierzył świat nie mogąc chodzić, przemawiał, nie mogąc mówić i osiągnął rzeczy przekraczające granice wyobraźni przeciętnego człowieka nie tylko wykorzystując możliwości jakie posiadał, ale samemu te możliwości tworząc. 
Te dwie śmierci, dwie różne schedy zestawione ze sobą dają mi pretekst do twierdzenia, że możemy umrzeć zawczasu i codziennie patrzeć na kalendarz powtarzając "już połowa marca minęła" o! już koniec roku! nie umiem... nie zwróciłam uwagi...  albo możemy uniknąć tej śmierci każdego dnia i poczuć, że dziedzictwem jest właśnie to, jak żyjemy. 
Wiele się teraz mówi na temat Stephena Hawkinga, ale z jego przemówień utkwiło mi w głowie to, co powiedział na przywitanie wielotysięcznego tłumu: "It's good to be alive" Dobrze jest móc żyć!
Komentuj, lajkuj, udostępniaj
Czytaj dalej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kuchnia jak z bajki, tyle że raczej nie z mojej.

Patrzę sobie w internety na inspiracje odnośnie wnętrz. Filmy pt.: “room tour”, gdzie znane osoby chwalą się posprzątanym mieszkaniem albo...