Właściwie miało być "wegetarianie", ale sylaby by się nie zgadzały. Jak dla mnie, na jedno wychodzi. Nie chcę się tu za bardzo zagłębiać w szczegóły ideologiczne i jestem daleka od stwierdzenia, że to jedno i to samo, więc stwierdzam tylko tyle, że definicje nie są tu istotne. Chodzi o jedno - o mięsko, a raczej jego brak.
Jako mięsożerca od pokoleń, traktuję mięso jako clou menu. Niezależnie od stękania obrońców mylnie pojętych praw zwierząt i rozdmuchiwania dziwnych mód ze Stolycy, z bliższego, czy z dalszego wschodu, nie zacznę naglę żyć jak królik, bo nie do tego stworzył nas Bóg. Tzn mnie, inni mogą sobie myśleć inaczej. Oczywiście jako rozważna mama i odpowiedzialna żona dbam o zbilansowaną dietę mężczyzn mojego życia. Mimo protestów* więcej na talerzu warzyw, jajeczko się przewinie i rybka raz w tygodniu, a to się nawet kasza zdarza. Jedno jest pewne - mięcho musi być! Tylko co to ma być za mięso?
Daliście się nabić. |
Okazuje się, że najlepszy opis mięsa przypomina opis dobrego mężczyzny: definicja przez zaprzeczenie, czyli czego NIE robi. Otóż mięso jakiego by się chciało: nie śmierdzi oborą, nie ma opalizującego nalotu, nie jest w środku zielonkawe, nie rozpada się w palcach, nie puszcza wody i nie wysmażają się z niego gluty ani piana. Problem w tym skąd takie mięso wziąć. Już śpieszę z odpowiedzią, a brzmi ona: znikąd.
Dupa zbita, czort bombki szczelił, obiadu nie będzie, mięcha nie kupisz! No choćbyś się usrał na miętowo. Nie kupisz.
Kiedyś jeszcze myślałam, że może to partię przywieźli felerną. Na pewno będzie lepiej. Dawałam sklepom kolejne szanse, bo przecież to nie jest możliwe, że sprzedaje się ludziom cały czas gówno i można się utrzymać. A jednak! Przychodzą po więcej. Sama przychodziłam. Stałam jak idiotka przed profesjonalnie uśmiechniętą panią w fartuchu i prosiłam o 30 dkg mielonego (z którego po usmażeniu zostawało niecałe 20), o schabowego (przez którego bez specjalnego zamachu przebijesz tłuczek na wylot), o podwójną pierś z kurczaka (bo z pojedynczej to mało co zostaje i można ją kroić łyżką, a wodę ze "smażenia" właściwie lepiej odlać, bo się dziwnie pieni). Co tydzień w sobotę dawałam się nabrać i to coraz bardziej. Dawałam sobie dolać coraz więcej wody do mielonego aż pewnego pięknego dnia wzięłam turystyczną lodówkę do teściowej i raz zaopatrzyłam się w Oleśnie, małym miasteczku niedaleko Opola. Schabowe jakieś takie małe, ale po usmażeniu prawie w ogóle się nie skurczyły. Mięsko mielone takie ładnie czerwone i pachnie dobrym tatarem. Kurczak smakuje jak kurczak, a nie jak galaretka z dodatkiem kurczaka. Poza tym wszystko przynajmniej o 1/3 tańsze... Byłam w szoku i teraz nie wiem co mam robić!
Moją nadzieję ostatecznie dobił dzisiaj mój małżonek przynosząc do domu wieści:
- Rozmawiałem z sąsiadką..
- Którą sąsiadką?
- Tą na drugim piętrze, za raz po lewej, tą grubszą, starszą.
- No, wiem, wiem
- I pytałem się jej, czy zna jakieś miejsce gdzie można kupić mięso we Wrocławiu. Bo mówiłaś, że jest z tym problem. Ona tu mieszka od dawna i myślałem, że będzie wiedziała, a ona mówi, że nie ma takich miejsc.
No załamałam się. Już wiem dlaczego tu tyle wegetarian.
Czy Wrocławianie nie wiedzą jak smakuje prawdziwe mięso dlatego dają się nabijać w butelkę? Czy może mają swoje tajne miejsca zaopatrzenia? Sami hodują sobie zwierzaki na niezmierzonych połaciach swoich ogródków działkowych? Czy po prostu nie wierzą, że to może się zmienić? Że można inaczej! Ach, jak to górnolotnie brzmi! Mogę w pomalowanej kołdrze "bekonować" po Legnicy (zobacz), ale nie jestem tylko, jak to mówią, ładnym pokrowcem. Coś pod tymi białoróżowymi paskami się kryje! I jest to właśnie chęć zmiany na lepsze. Mam ochotę to napisać z wielkich liter: Chęć Zmiany Na Lepsze!
Gdybym startowała w wyborach to byłoby moje hasło wyborcze: Każdy ma prawo do jedzenia dobrego jedzenia! "NIE" dla producentów nasączających mięso wodą! "NIE" dla dodawania słoniny i dolewania wody do naszych mielonych! "NIE" dla marnowania naszego czasu, pieniędzy i karmienia naszych dzieci bezsmakowym produktem mięsopodobnym! Może to głupie, ale naprawdę w to wierzę. Demokracja jest dobra dla mężczyzn. My kobiety wiemy, że najlepiej żyje się w hegemonii dobrze i dyskretnie sterowanej przez panią domu, dlatego zachęcam do przewietrzenia zamrażarki ze starych selerów i pradawnych porcji rosołowych, zorganizowania swoich kierowców i środków transportu, zmobilizowania środków pieniężnych i zabrania się na wycieczkę na jakiś targ w podwrocławskim (albo innym podwielkomiejskim) miasteczku. Raz w miesiącu można się szarpnąć na taką podróż.
Zapewniam, że takie rozwiązanie ma mnóstwo zalet. Po pierwsze - nie trzeba się co kilka dni tułać po sklepach i stać w kolejkach zastanawiając się znowu co na obiad. Robi się jadłospis na miesiąc i później można się go trzymać, albo zmieniać, ale zasoby w zamrażarce już są. Po drugie - większe miasta są naprawdę droższe. Liczę, że taka podróż rekompensuje się w połowie wyjadania zapasów. Po trzecie - (to powinno być pierwsze) jakość mięsa w małych miejscowościach jest nieporównywalnie lepsza niż np w tym Wrocławiu. W mniejszych miejscowościach ludzie szybciej się ze sobą porozumiewają i dłużej pamiętają wpadki sklepikarzy. Fama niesie! Wiadomo skąd przyjeżdża dobre mięso, a skąd słabe. I pamiętają tak jak my powinniśmy pamiętać. Jeżeli nie będziemy kupować gówna, to nie będą nam tego przywozić.
Jestem teraz w fazie protestacyjnej. Poważnie zbuntowana i śmiertelnie obrażona na ostatni sklepik, w który stanowczo za długo wierzyłam i w ogóle nie kupuję mięsa. Wyjadam zapasy, ale na ostatnią pierś z kurczaka nawet nie mogę patrzyć. Wiem co z niej wylezie. A w weekend jadę do teściowej na wioskę. Nie dam się robić w c*uja i wszystkim, którzy dali radę dotrwać do tego akapitu też do tego zachęcam. Na pewno jest jakiś sposób żebyśmy przestali godzić się na traktowanie nas jak bezdomne koty - nikt tego nie kupi, to rzućcie to na Wrocław!
Smacznego!
________________
* niemych i prawie niezauważalnych jeżeli chodzi o męża, za to ostentacyjnych - syna. Ma nieco ponad roczek więc na razie nas to bawi, ale będzie trzeba nad tym popracować.