Kiedy lato się kończy, nastaje czas wyrzutów sumienia i
wypominania sobie, że nie dość skorzystaliśmy z tego błogosławionego w naszym klimacie
okresu taniego ciepła. Opalenizna nie dość mahoniowa, naturalne pasemka od
słońca jakoś się nie pojawiły, nie schudliśmy mimowolnie przez nadmiar atrakcji,
czy przez dietę paleo, która miała w końcu się udać, bo tyle świeżych warzyw dookoła.
Nawet nie nażarliśmy się czereśni, bo były w tym roku okrutnie drogie. Robi się
coraz ciemniej i coraz zimniej. Chociaż Internet jeszcze huczy od zdjęć z wakacyjnych
wyjazdów, szafiarki proponują już jesienne outfity z futerkiem i lekkim pledzikiem
zamiast płaszcza, przerzuconym przez ramiona z nadzieją, że jednak nie będzie
padać. Groźba zmarznięcia jest tak bliska, że aż by się chciało uciec w jakieś
ciepłe kraje. Mi by się na przykład chciało.
Tylko jak tu gdzieś jechać zażywać atrakcji, kiedy dojście
do najbliższego sklepu przyprawia o zadyszkę i pulsowanie w skroniach, każdy
wypad za granicę ogrodu łączy się z potężną akcją logistyczną, a po kilkunastu
minutach jazdy samochodem po wybojach przychodzi wizja miękkiego łóżka, ciepłej
herbatki i bolesny skurcz macicy. Ja wiem, że nie wszyscy są w 9 miesiącu ciąży
i mają dzieciaki, ale wierzę, że wielu z nas może mieć przeróżne trudności z
wybraniem się w podróż. Stąd moje pytanie: czy można odbyć satysfakcjonujące
wakacje, ze wszystkimi dobroczynnymi konsekwencjami, bez wyjeżdżania z domu?
Już kit z tą opalenizną. Po powrocie, mimo tęsknoty za
chwilami beztroski, bardziej doceniamy to co nas otacza, bez piasku w walizce i
posiłków niewiadomego pochodzenia. Chętnie oddajemy się wspomnieniom. Czujemy
się bogatsi o niezwykłe doświadczenia. Jesteśmy zrelaksowani i naładowani
energią. Mózgi nam lepiej działają po oderwaniu od codzienności. Nawet zmniejsza
się ryzyko ciężkich chorób serca - to gdzieś wyczytałam.
Zastanawiam się, co odróżnia ten stan bycia na wakacjach od
codzienności. Pierwsze pytanie jakie kojarzy się z wakacjami, to: gdzie byłaś? Fakt,
jestem w innym miejscu, dobra, ale są tam też ludzie, którzy mieszkają tam na
stałe, a oni nie są na wakacjach, więc to nie miejsce czyni ten czas
wyjątkowym. Odpoczynek, to też nie to. Częściej słyszę, że po wakacjach trzeba
by drugie tyle czasu, żeby odpocząć, więc nie o lenistwo tu chodzi. Odmiana,
inność, zaskoczenie? Jak dla mnie to wcale nie sprzyja regeneracji. Muszę tu więc odważnie postawić tezę, że chodzi o nastawienie, i jak na razie mój pomysł wakacji bez
wyjeżdżania może mieć ręce i nogi.
Tylko jak tu zmienić swoje nastawienie? Kiedy jestem już gdzieś,
jechałam, płynęłam, szłam, leciałam i w końcu dotarłam, chcę wykorzystać ten
czas jak najlepiej. Nie siadam przed telewizorem, tylko razem z mężem (tak, tym
samym, który siedzi teraz obok mnie i od kilku godzin nawet na niego nie
patrzę) idę na imprezę na brzegu jeziora, chociażbym padała ze zmęczenia.
Pojadę 200 km śmierdzącym jeepem, żeby zobaczyć coś osobliwego. „Przeleciałam 2000 km
to teraz szkoda by było nie pojechać taki kawałek!” Będąc w domu ciężko byłoby
mi się wybrać na 200 km wyprawę pożyczonym samochodem. A byłoby z 7 razy taniej.
I mogłabym później wyprać ciuchy i wziąć prysznic u siebie, a jednak nie
pomyślałam o takiej wyprawie będąc w domu, no, aż do teraz… Krystalizują się
dwie idee: potrzeba przeżycia czegoś i podjęcie trudu. Coś, czym nie zawracamy
sobie głowy zatopieni w codzienności. To przecież rzeczy niezależne od warunków. Czyżbym była całkiem bliska odkrycia sposobu na przeżycie wakacyjnej przygody? Jeszcze to przemyślę i napiszę.