a reszta ujrzy światło dzienne kiedy będę miała spokojniejszy dzień. Spokojniejszy, bo o spokojnym mogę jedynie pomarzyć.
Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że wybrałam dwie marki związane z seksem. No dobra, niech już tak zostanie :)
W niedzielę spełniłam moje marzenie i zrobiłam lampion z dyni. Wiem, że jeszcze nie pora, ale każdego roku odkładałam to na później, a później nie nadchodziło, więc postanowiłam iść za głosem serca, kupiłam dynię, która wyglądała z wystawy i mówiła do mnie: muszę być twoja! Później kupiłam jeszcze jedną i wykorzystałam dzieci sąsiadów do wygrzebywania pestek ze środka. Miały przy tym sporo radości. Na tym co już dzieci nasmarowały mazakami na dyniach naszkicowałam w miarę straszne paszcze i zabraliśmy się z tatą do wycinania. Z części miąższu moja mama zrobiła zupę, a z reszty zmotałam ciasto. Wszystko było pyyyszne i nic więcej nie napiszę, bo nie chcę, żeby ten blog nabrał kulinarnych odcieni, ale polecam - naprawdę cudowne warzywo! Jakby ktoś się skusił, to wszystkie przepisy są w internetach, tylko nie wolno wybierać pierwszych w wyszukiwarce, tylko te dalsze, trzecie i czwarte, najlepiej z blogowych, te takie które mają nieprofesjonalne zdjęcia. Na koniec wybrałam z tej ciapy ze środka dyni pestki, wypłukałam i suszą się do szkubania.
Tak oto wszystkie moje dyniowe fanaberie zostały zrealizowane. Dawno nie miałam tak udanego weekendu. Po prostu: DYNIA konekting pipl. iiii zdjęcia:
Nie w temacie: Wardęga rządzi!
Pozdrawiam, całuję, ściskam i pozdrawiam
paa!